- Tygodniówka, co czasem zaznaczam, jest pisana w bardzo różnych okolicznościach. Czasem bladym świtem, czasem wyjazdowo, czasem zwyczajnie, w kuchni. Dziś w związku z realizowanym w domu projektem "coś by tu warto zmienić" jest pisana siedząc na podłodze, bez biurka, bez krzesła. Każde z powyższych byłoby doskonałą wymówką aby przestać. Ale z jakiegoś powodu nie jest. Bo chcę pisać. A Ty czytasz. Dziękuję.
- W związku z "coś by tu warto zmienić" mam chwilową alergię na śrubki. Zwłaszcza te siedmiocentymetrowe, tak dobrze w drewnie zapieczone. To może mieć coś wspólnego ze (śrubokrętem) śrubokrętami, z pomocą którego się z nimi mierzyłem. Dość powiedzieć, że najdłużej na placu boju wytrwał próbnik, który w zasadzie nie służy do mocowania się ze śrubami. Więc myśl na przyszłość - zadbaj o narzędzia, kup sobie dobre śrubokręty. Tylko po co, skoro następnym razem będę ich potrzebował zapewne za kilka lat...
- Usłyszałem niedawno pytanie, czy lubię, tak bez wyraźnego celu podróży, jeździć samochodem. Moją pierwszą refleksją było to, że tak jak jeździć samochodem lubię, to jednak jest to głównie sposób na przemieszczenie sie z punktu a, do dość dobrze określonego punktu b, aby zrealizować tam również jakąś "misję" . Moją drugą refleksją było to, że w zasadzie większość, jeśli nie wszystkie rzeczy, robię "po coś". Bo, jak mawia Gruby Zawiadowca, trzeba być użytecznym Tomku. I myślę sobie, czy przypadkiem nie jestem więźniem utylitarności. A jeśli tak, to czy to aby na pewno jest dobre. Czy nie warto czasem jednak "wrzucić całkiem na luz". Nie na pokaz i nie na wywczas, tylko na luz.
- Wojciech Cejrowski (cenię za opowieści podróżnicze, mam cholerny problem z głoszonymi poglądami politycznymi i sposobem w jaki są głoszone) w "Wyspie na prerii" przytacza, że Meksykanie nazywają ten stan "absolutamente nada para hacer". I nie chodzi o lenistwo, tylko o NicNieRobienie. O moment zatrzymania się. O moment pustki, który tak bardzo zawsze staramy się czymś, czym prędzej zasypać.
- Zgodnie z tym, co pisałem w zeszłym tygodniu, próbuję pisać dziennik. Spokojnie, tygodniówka nie przejdzie w bardziej intensywny tryb. Dziennik nie będzie publiczny, bo jest intymny i mój. Próbowałem pisać bloga codziennie i... miałem chyba dużo rzeczy do wyrzucenia z siebie, bo starczyło na kilkadziesiąt wpisów, ale potem miałem też dłuższy post piśmienniczy. Musiałem zgłodnieć.
- Z tym moim dziennikowaniem to w ogóle jest zabawnie, bo kiedy sięgnąłem po notesik, który ma mi za dziennik służyć, okazało się, że pierwsze podejście mialem już w 2017 roku i od tamtej pory trochę stron zapisałem, a potem jeszcze raz w 2018... a potem w 2019 (ale tylko przez chwilę). Czy widać tu jakąś regułę? Efektem ubocznym pisania dziennika jest... czytanie dziennika i możliwość powrotu do pewnych sytuacji i przemyśleń sprzed nawet kilku lat. Bardziej efektywna metoda niż "będzie dobrze, zapamiętam".
- Niełatwo mi pisać dziennik w czasach CoVIDu, kiedy niemal 23 z 24 godzin doby spędzam w mieszkaniu. Interakcji między ludzkich niewiele, sytuacji niespodziewanych i spektakularnych takoż, bo i co może zdarzyć się spektakularnego kiedy porannie parzysz pomidora na śniadanie. Mogę sparzyć się zamiast pomidora, ale kto by się do tego przyznał. Więc troszkę studzi mój zapał to, że niewiele mam do pisania. Ale obiecałem sobie pisać.
- Może być też tak, że właśnie trzeba pisać także te rzeczy codzienne, powtarzające się, rutynowe. Mieszkający na wyspie za małą wodą mają na to piękne słówko "mundane". Co prawda google translate twierdzi, że najbliższym tłumaczeniem tego słowa jest "doczesny", ale kiedy przytacza definicję, to ona brzmi "lacking interest or excitement; dull.". Doczesny jak cholera. W każdym razie może sztuką jest właśnie ćwiczyć pisanie, kiedy akcji i wydarzeń jest jak w polskim filmie. Jak w Panu T. Kto widział, ten wie. Może właśnie warto pisać, bo inaczej nigdy nie dowiem się, jakie się słowa pojawią kiedy już zmęczy mnie pisanie o tym samym i tego samego. Może tam czycha jakieś zrozumienie, jakaś myśl której w innym wypadku nie znajdę, jeśli nie będę miał dość pisania o niczym.
- W ogóle to coraz bardziej podoba mi się myśl, na którą trafiłem w zeszłym roku czytając "Inner game of tennis", a która tyczy się uczenia się. To swoją drogą też jest doskonały przykład różnicy między "wiedzieć" a "zrozumieć". Wiemy (bo już nam to powiedziano nie raz) że więcej uczymy się z praktyki (działania), niż z teorii (słuchania, czytania). A w kwestii zrozumienia... Czy ktoś mi powie z jakich podręczników uczymy się chodzić? Z jakich instrukcji uczymy się biegać? Kto nas poinstruował jak skakać ze schodów nie łamiąc sobie przy tym kilku kości? Nauczyliśmy się tego próbując. A kiedy nam nie wychodziło, próbowaliśmy jeszcze raz i jeszcze raz i w końcu ogarnęliśmy tę wcale niełatwą umiejętność. No dobra, ale do czego piję? Do tego, że fajnie jest nie umieć i pozwolić sobie nie umieć i pozwolić sobie się uczyć przyjmując wszystkie ewentualne siniaki, które mogą temu towarzyszyć. Wolno nam nie umieć, wolno nam robić coś źle. I powinniśmy cieszyć sie z własnej niedoskonałości i nie przejmować się nią, bo z każdym kolejnym razem stajemy się w tym "czymś", czymkolwiek to "coś" jest, coraz lepsi. Na początku nie ma żadnego znaczenia jak nam wychodzi. Na początku znaczenie ma tylko to, że podejmujemy kolejne próby. Bawmy się tym, jak dzieci. To czy się tym bawimy, jest tylko w naszych głowach. I miejmy na uwadze, że nawet najwięksi eksperci w każdej dziedzinie zaczynali kiedyś od zera.
- Postępy przychodzą z czasem.
- Przy okazji polecam ciekawy wątek o nauce od podstaw opanowanych do perfekcji, zanim przejdzie sie na wyższy poziom:
- Drażni mnie to przytoczenie przeze mnie Cejrowskiego. Ale może tu właśnie powinienem poratować się "Po Piśmie" Jacka Dukaja, w którym zachęca do tego, aby oddzielić czasem książkę i słowa od autora, gdyż choć autor te słowa pisze, to może jednak słowa stają się od autora niezależne, a potrzebowały go tylko aby na świecie się znaleźć. To słowa piszą autorem.
- "Po Piśmie" czytam i do czytania go zachęcam, choć to zbiór felietonów nie dający wiele nadziei. To teksty o człowieczeństwie, sztuce, pracy, nadziei w dobie wszechogarniającej nas i zastępującej nas technologii. O konsekwencji ułatwień, o konsekwencji rozwoju. Bardzo to dobre, tym smutniejsze, że niezmiernie ciężko mi podważyć te scenariusze, które autor kreśli. Ciężko znaleźc promyk nadziei na to, że jednak ludzkość, gatunek Homo Sapiens, nie jest na najlepszej drodze aby siebie samych wykluczyć z równania bycia komukolwiek do czegokolwiek potrzebnym. Jesteśmy tu przejazdem.
- Jedna z myśli, która w "Po Piśmie" mnie zauroczyła, to wartość dla naszego organizmu jaką niesie "dobrożyczenie" innym. Wszystko dlatego, że takie dobrożyczenie bliźnim wzmacnia nasz nerw błędny. Brzmi jak magia, ale skoro nic nie kosztuje... Do porannych afirmacji dokładam "niech mu się wiedzie, niech jej się szczęści", chętnie wykraczając poza najbliższe grono. Rzyganie tęczą? Może. Ale też trochę eogistyczne.
- Podrzuciłbym chętnie parę cytatów, ale jako, że książkę mam w papierze, to trochę trudniej mi niż z Kindle'a zapiskami się dzielić. Po książcę też nie mam w zwyczaju kreślić, nie nauczyłem się też post'it-ami fragmentów zaznaczać. Musisz samodzielnie po ten tytuł sięgnąć, przeczytać. Moim zdaniem bardzo warto.
- Im dalej tę tygodniówkę piszę, tym bardziej robi się ona Witocentryczna. A nie całkiem taki jest tygodniówki cel. Ale to wciąż jeszcze nie koniec o mnie, gdyż głodówki.
Po pierwsze, lubię je. Lubię piątki, kiedy już planowo nie jem. To weszło w rutynę, a rutyny ułatwiają nawet głodówki. Trochę chcę z tą rutyną pomajstrować i przenieść głodówki z piątku na poniedziałek (bo tak mądrzej, zdrowiej - bo lepiej brzuchowi zrobi odpocząć po jedzeniu weekendowym troszkę innym od codziennego, niż weekendować się po głodówce). Więc spróbuję ostrożnie zamienić piątek na poniedziałek. Pokusiłem się też o nową głodówkę. - Post komputerowy. Odstawienie sprzętu w niedzielę. Jeszcze nie jestem takim hardcorem żeby odłożyć też i wyłączyć telefon, ale... w niedzielę nie siadam do komputera. Ponieważ na telefonie nie mam przeglądarki i nie mam gmaila, także od nich odpoczywam. Po pierwszej takiej niedzieli mam wrażenie, że głód od bitów jest inny od głodu kalorii. Częstszy. Wymagający większej dyscypliny, większej świadomości. Częstrzego przypominania sobie - "Wicie, obiecałeś sobie nie sięgać, dotrzymaj". I już w niedzielę kolejne podejście.
- Ostatnio do moich miejsc, z których czerpię wiedzę o świecie doszedł New York Times, a dokładniej newsletter NYT. Codziennie rano dostaję krótki, dobrze wybrany przegląd najważniejszych wydarzeń ze świata, z drobnym komentarzem. Jest wystarczająco skondensowany, aby nie wymagać bardzo dużo czasu, na tyle dobrze napisany, że czytam, a nie skanuję, na tyle treściwy, że wykracza poza chwytliwy nagłówek. Poleceam zerknięcie.
- Podglądam i jestem ciekaw co się dzieje na Białorusi. Staram się zrozumieć lepiej, w czym jak zwykle pomaga Raport, pomaga przytoczony NYT, pomagają Outride.rs, pomaga Twitter. I pokazuje też, że protest może przyjmować zaskakujące oblicza:
- Kontynuując wątek muzyczny, gorąco polecam posłuchanie
Cała płyta Ibrahim Maalouf jest bardzo warta Twojego czasu.
W tym fragmencie usłyszeć można Obamę, który składa ukłony czy też pozdrowienia (salud) składa "Saludo de Paz" czyli znak pokoju wobec Kubańczyków.. i tu taka drobna refleksja - o sile słów świadczy także ten, kto je mówi. Te same słowa składane nawet z tego samego urzędu nie są tym samym.
Przywróćmy słowom twarz, bo bez twarzy, największe nawet słowo nic nie waży.
- Dygresja - coraz mniej mam ostatnio czasu na youtube i coraz mniej znajduję powodów aby tam swój czas spędzać, a ilość reklam przed każdym materiałem sprawia tylko moją irytację (równocześnie jakoś nie po drodze mi płacenie za youtube'a...); Do tego twórcy którzy mówią, że youtube ścina zasięgi. Ciekawe i wcale łatwe czasy przed tą plaformą wieszczę.
- Jednocześnie jeszcze jeden link zarówno youtube'owy, jak i muzyczny. A raczej o przeżywaniu muzyki. Zobacz nie tylko to, co pani o muzyce mówi. ale jak ją przeżywa. W moim odczuciu oglądanie tego ociera się o intymność.
- Jak to wróżę problemy Youtube'owi. A kto by go miał niby zastąpić? TikTok? No coż, moje zdanie w temacie TikToka znacie, ale mam tu ciekawy artykuł o tej platformie. Nie tyle w kontekście tego co tam można zobaczyć, ale jak to się stało, że akurat tej aplikacji udało się przejść przez Wielki Mur Kulturowy pomiędzy Chinami a USA - mało którym aplikacjom czy narzędziom się to udaje. Więc jak zrobił to TikTok? Przeczytajcie.
- Ten artykuł to jest z resztą ciekawy przykład tego, jak te same treści docierają do mnie z bardzo różnych stron. Ten tekst widziałem polecany przez @vxel na Twitterze, widziałem go jako rekomendację do poczytania na slacku u Pucka, a także w newsletterze Benedicta Evansa (i przypuszczam że to on był pierwszym, który go polecił szerszej publiczności). To kim się otaczamy w sieci determinuje jakie treści do nas docierają. Dbajmy o tę higienę. Dbajmy o mądrych kuratorów.
- Mądre źródła, poszerzają naszą wiedzę. Od nich pierwszych dowiadujemy się o ciekawych rzeczach, nawet jeśli one są w "działaniu" od lat. W tym tygodniu z przytaczanego - do znudzenia - Raportu o stanie świata dowiedziałem się czym jest tokamak i że w nieodległym (bo kilkunastoletnim) horyzoncie czasowym może zmienić wszystko co wiemy o pozyskiwaniu energii, niezbędnej do działania naszej gospodarki. We Francji powstaje właśnie, w ramach projektu Iter, badawczy reaktor termojądrowy, który może pozwolić nam stworzyć... małe słońce 😉 O tym projekcie więcej przeczytacie w tym artykule a teoria zostanie przybliżona w tym materiale:
- Skoro patrzymy w gwiazdy, to zobaczmy Jowisza w podczerwieni:
- Technologia bywa absolutnie niezwykła, a rzeczy z filmów o Jamesie Bondzie są na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba rozumieć co z czym się wiąże. A jak już się wie, to można zrobić takie cudeńko:
A... czy zwróciliście uwage na paznokcie technika?
- Żeby było ciekawiej, to jest rozwiązanie stworzone przez Celal Göger, tureckiego serwisanta, które znane było już w 2015 roku. O.o
- A kiedy spojrzycie na wskazówki sabotażu działań i wpływania na organizacje stworzone w 1944 roku przez CIA, z jakiegoś powodu zaczniecie sie pod nosem nieśmiało uśmiechać...
- Pojawiła się nowa opcja na Linkedin publikowania automatycznego wpisu informującego wszystkich o tym, że szukam pracy. Tak jak pisałem o tym na samej platformie, nawet jeśli jest to wygodne, to czy aby na pewno będzie skuteczne? Bo jak tu się wyróżnić, kiedy więcej osób z tego rozwiązania skorzysta?
- Zostawię Wam też jeszcze jedną rzecz do przemyślenia:
Równocześnie myślę sobie, że ta refleksja jest nam dobrze znana. Obcujemy i zżymamy się z nią na co dzień. Tu jedynie jest po francusku i doprawiona siwym włosem.
- Tak więc w świecie drobiu, dobrze być kogutem. Zwłaszcza takim kogutem.
- Jak co tydzień proszę Was, kiedy jedziecie na wakacje, bądźcie ostrożni, bądźcie rozważni za kierownicą.
I dojeżdżajcie bezpiecznie do celu.
- Niemal od zawsze mam problem z ilustrowaniem swoich tekstów. Czasem silę się na jakieś swoje rysunki, czasem opieram się o zdjęcia znalezione na unsplash, ostatnio jestem w fazie "zdjęcie które niedawno zrobiłem", które może nijak się mieć do samego tekstu (wybaczcie). Równocześnie to jest niedoskonały sposób pokazania wam inaczej niż słowem lub cytatem, co mnie ostatnio zatrzymało i co próbowałem uchwycić na kliszy na karcie pamięci.
To jest ten moment, w którym prawdziwie wytrwałych (a wciąż ciekawych) mogę zachęcić do przeglądnięcia wcześniejszych wydań tygodniówki😉
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.