Being Down Under – Spacerkiem po Brisbane

Kilka kolejnych zdjec z bardzo odleglej galaktyki... Zeby nie bylo - tak, mam pelna swiadomosc ze nie ja jeden poluje tu na ladne obrazki z aparatem. Co wiecej, nie ja jeden robie to Nikonem, ale musimy miec tez swiadomosc, ze sa tez inni swietni fotografowie, ktorzy swoje zdjatka strzelaja innym sprzetem. [nggallery id=3] Wszystkie zdjecia wykonane niezawodnym i niepowtarzalnym aparatem D90. W jego obiektywie nawet Canonowcy wygladaja dobrze;P

Being Down Under – gdy w Australii pada deszcz…

To musi on obyc oczywiscie olbrzymi. Co prawda powodzi udalo sie uniknac, ale i tak mokro jest. Podobno trafilismy na najwieksze sierpniowe opady od 123 lat... czy mi sie zdaje, czy ten rok po prostu obfituje w te zupelnie zbedne rekordy? A jesli dodac do tego zimny wiatr z poludnia (odnowy wiatr?), to ja bardzo przepraszam, ale tu zimno jest... brrr... Gdy wieje i pada ocean plata figle,...

Being Down Under – kilka zdjec z Airlie Beach i WhitSunday Islands

Na poczatek odrobina prywaty. Wydaje mi sie, ze podroz powrotna (1124 km w ~13h, ze srednia 90km/h w kraju ktory nie ma nic wspolnego z Niemcami) jest calkiem niezlym personal best. Tym bardziej, ze przyszlo mi jechac pod prad.. caly czas;) No i wreszcie zrozumialem o co chodzi Clarksonowi z tymi przyczepami campingowymi.. To troszke tak, jak z dowcipami o Garfieldzie. Smiesza wszystkich, ale prawdziwe ich znaczenie doceniaja...

Being Down Under – australijskie znaki drogowe

Bo wiecie, cos byc musi do cholery za zakretem... [gallery orderby="title"] Wszystkie znaki sfotografowalismy w drodze z Brisbane do Airlie Beach i z powrotem. Wszystkie znaki zrobilismy niezawodnym (choc jak sie okazuje, nie calkiem wodoodpornym (sic!) ) Nikonem D90. O znakach i podrozy na polnoc mozecie przeczytac wiecej w notce o podrozy na polnoc...

Being Down Under – pierwsze chwile w Airlie Beach

Kiedy człowiek wybiera się w ponad tysiąc kilometrową podróż, powinien liczyć, że u jej celu będzie miał conajmniej pozytywną odpowiedź na pytanie, czy warto się tam pchać... Postaram się udzielić takiej odpowiedzi pod koniej tej notki, a w post scriptum zamieszczę dwa austalijskie sposoby na zadawanie bólu przybyszom ze świata zewnętrznego...

Poprzedni wpis zakończyłem na St. Lawrence, miasteczku wyjętym z niskobudżetowego westernu. Kiedy tam zasypiałem, nie byłem pewien czy to bardziej Miasteczko Twin Peaks, czy motel z 'From dusk till down'. Z jeden strony grozę budziły najprzeróżniejsze dźwięki, które dochodziły nas zewsząd a conajwyżej tekturowe ściany nic nie tłumily. Ani muzyki country, ani niosących się głośnych rozmów biesiadników, ani nawet ciężkich kroków, które odbijały się szerokim echem w wąskim korytarzu w nocnych ciemnościach. Pozostało tylko liczyć na to, że pozostali zmęczeni podróżni nie okażą się krwiożerczą ekipą pod wezwaniem, a nawet jeśli, to że nas oszczędzą... Na szczęście nawet tak zwariowana noc kiedyś się kończy.

Rankiem spotkaliśmy się z częścią hotelowych gości i wymieniliśmy pełne zrozumienia spojrzenia i grupowo uznaliśmy, że pobyt w tym miasteczku zdecydowanie należy zapisać w swoim życiorysie jako 'once in a life time experience', co niniejszym robię.
Continue readingBeing Down Under – pierwsze chwile w Airlie Beach

Being Down Under – Dziki zachód w drodze na północ…

Przyszło nam do głowy wybrać się na północ. W końcu nie często nadarza się okazja aby oglądać Wielką Rafę Koralową. Ta ciągnie się setkami kilometrów wzdłóż wybrzeża i nęci. Trochę poszukiwań, odrobina kombinacji i już wiemy. Jedziemy do Airlie Beach, mamy do zrobienia jakiej 1100 kilometrów. Można się tam dostać pociagiem - drooogo. Samolotem - niewiele taniej. Autokarem, ale to wciąż absurdalne koszty. Można próbować na rowerze lub rolkach, ale to jednak trochę daleko. Dlatego wybraliśmy auto, wypożyczone, rzecz jasna. Podróż najlepiej rozpocząć od nowego tygodnia, dlatego w trasę wyruszyliśmy w poniedziałek, niedługo po wschodzie słońca, kiedy w Polsce trwała jeszcze niedziela...

Mialabyć Toyota Corolla... Wyszedł Mitsubishi Lancer ;D. Po odrobinie formalności można było zasiąść za kioerownicą auta, które wspomnianą kierownicę miało z drugiej strony. Skrzynia biegów tajemniczo automatyczna i choć po środku, to jednak wciąż z drugiej strony... Dziwnie. Najdziwniejsze było jednak to, że kierunkowskazy - coś o czym się zupełnie nie myśli - też były chyba z drugiej strony. Brrrr...

Continue readingBeing Down Under – Dziki zachód w drodze na północ…

Back to Top