Trudno jak cholera. Cały czas w głowie pojawiają się hamulce. Bo przecież sieć nie jest od tego, żeby się tak uzewnętrzniać (wbrew temu co wszyscy robią). Zwłaszcza że nie jestem nastolatką / nastolatkiem, która zapisuje swoje rozterki w pamiętniczku, tylko facetem w czwartej dekadzie swojego życia. Czwartej. O.o
Z drugiej strony, trochę tego potrzebuje. Bo to mi układa myśli, bo to mnie motywuje do obserwowania siebie i codzienności, bo przy okazji sprawdzam swoją determinację i trochę życia (choć zaiste pokręconego) staram się w swojego bloga tchnąć.
Tego wpisu możesz posłuchać, bo autor bawi się w radio;-)
Podcast niecodzienny.net na iTunes »
Dlaczego trudno mi pisać o sobie?
Rzadko kiedy zdarza się nam zaglądnąć w czyjś proces myślowy. Zwykle jest tak, że widzimy jakąś pojedynczą migawkę, urywek cudzego życia i na tej podstawie tworzymy sobie jego obraz. Czasem tych migawek jest więcej - jak choćby obserwując swoich kolegów przy pracy / po pracy. Czasem dostajemy do tej migawki wyjaśnienie, uzupełnienie, ale raczej rzadko. Przeważnie to jest nasza interpretacja cudzego zachowania. W sumie to jedyny sposób, żeby nie oszaleć. Naprawdę nie potrzebujemy poznawać wszystkich motywacji, wszystkich myśli i wszystkich problemów wszystkich ludzi. I tak mamy mnogo bodźców na co dzień. W tym miejscu delikatna zapowiedź, przyda się wpis o tym, jak cenna jest intuicja;-)
W miejscu publicznym (choć mało odwiedzanym 😉 ) zaczynam o swoich motywacjach pisać. O tym, czego nie umiem. O tym, co dla mnie trudne. O tym, że nie tylko innym, ale także mi samemu często trudno ze sobą wytrzymać. Przecież każdy potencjalny przyszły pracodawca, przyjdzie tu, przeczyta, i ucieknie w popłochu. Potencjalni przyszli koledzy i koleżanki przyjdą, przeczytają i pomyślą sobie - no takiego indywiduum to jeszcze w zespole nie mieliśmy. Ciekawe czy o nas też kiedyś napisze. O tym co sobie o nas myśli... Kuszące... 😉
Tworzenie nierzeczywistości
Tutaj dygresja i fragment toku myśl związanych z tym, jak bardzo rzeczywista staje się dla nasz rzeczywistość wirtualna (obiecywałem sobie ten wpis już wcześniej). Nasi rodzice i nasi dziadkowie mieli czasem problem z rozróżnianiem roli granych przez aktora z aktorem. A już telenowele zrobiły z mózgów mas taką sieczkę, że niemal każdy oczekiwał od Tomasza Stockingera i Arutra Żmijewskiego czy Małgorzaty Foremniak znajomości medycyny i samych sprawdzonych porad lekarskich, udzielanych także w życiu bardzo codziennym. Trochę się z ludzi, którzy nie potrafili odróżnić telewizji od życia podśmiechiwaliśmy.
A co robimy my? Wchodzimy w świat mediów społecznościowych, podglądamy ludzi, którzy w tych kanałach tworzą lub chałturzą, oglądamy kilka minut z ich (lub nie ich) życia, a potem zachwycamy się tym, jak prosto i jak łatwo im się żyje. Widzimy efekty, nie widzimy pracy, wyrzeczeń, problemów (chyba że nas tam na chwilę wpuszczą), kosztów. Co więcej, zwracamy uwagę przede wszystkim na konsumpcję sukcesu i też byśmy chcieli poświętować. Każda kamera, także internetowa, koloryzuje i zniekształca rzeczywistość. Jeśli do tego dorzucimy przekonanie, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, a trawa w innym ogrodzie jest bardziej zielona, mamy naprawdę niezły bigos. I teraz jeszcze doprawmy go tym że żyjemy w social mediowych bańkach, gdzie najłatwiej przyswaja się to, co ładne i atrakcyjne mamy pozamiatane.
Takie rzeczy tylko na fejsie
Bo przecież, bo tylko tam prezentujemy się na tle nie naszych fur, utrwalamy nasze wyidealizowane wakacje i taplamy się w pornfoodzie? Tam odbywa się targ próżności. W innych serwisach jesteśmy bardziej... autentyczni.
A Linkedin? Portal zawsze uśmiechniętych, zawsze pracowitych, odnoszących same sukcesy młodych, zdolnych, a wkrótce także bardzo bogatych ludzi. Z jednej strony, linkedin ma w sobie coś z starego dobrego cv, które przyjmie każdą bajkę, ale w tej wirtualnej odmianie o uwagę rozważnych i sprawiedliwych królow rywalizują jedynie najmądrzejsze księżniczki i najpiękniejsi królewicze.
Wychodzi zatem, że naszym jedynym sposobem wchodząc w ten świat, jest tworzyć swoje bajki i bajeczki, koloryzować i nigdy, przenigdy nie przyznawać się do tego, że mamy zły humor, albo czasem nie donosimy targetów, nie potrafimy sprostać wymaganiom i - chyba największa ze zbrodni - ponosimy też czasem porażki. Nawet jeśli wszem i wobec wszyscy sobie tłumaczymy że "fail is your best friend" i od niego się najwięcej nauczysz. Jes, of kors. Naturlisz ja wol, Absolimą.
Blue pill, red pill?
Zapewne moim największym problemem jest to, że nie odnajduję się w tym cukierkowym świecie Barbie i Kena. Nie próbuję go także zmieniać, zwyczajnie nie pasuję. Za bardzo się szamoczę, za dużo gadam, za mało potrafię, za mało wiem. Za to dużo piszę;-)
Tylko że... odkąd pamiętam zawsze łaziłem swoją drogą. Zwykle objazdem, zwykle dłużej, nie zawsze było łatwo, miło i przyjemnie (tak jak i ja nie jestem). Nie umiem pisać jak inni, umiem pisać jak ja. Oczywiście, że zastanawiam się co ludzie powiedzą, ale... jak długo można przejmować się i ograniczać się tym, co powiedzą ludzie, którzy albo nic o mnie nie wiedzą, albo nie mają ze mną nic wspólnego, albo mnie nie rozumieją, albo zwyczajnie nie są zainteresowani niczym co mam do powiedzenia.
Z tego miejsca zachęcę Was też do obejrzenia znakomitego filmu - Perfetti sconosciuti, przetłumaczonego na polski jako "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie". Zachęcam tym bardziej, że bardzo chętnie o tym filmie podyskutuję. Zwiastun:
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.