- Ok, sierpień się kończy, a tygodniówki jak nie było, tak
nie manie było. Nie mam pojęcia czy tęskniłaś / tęskniłeś ale... niewygodnie mi z tym brakiem. Tym bardziej, że nie robiłem żadnej zapowiedzianej przerwy wakacyjnej. Zamilkłem. Jak speszona nastolatka, albo zawstydzony prawiczek. Albo… dobra, dość porównań. Po prostu dałem ciała. I naprawdę chodziło mi po głowie (znowu) żeby złożyć broń (i pióro… i klawiaturę na kołek odwiesić) ale równocześnie pozbierałem kilka ciekawych rzeczy, kilkoma się z nimi (w tak zwanym międzyczasie) z ludźmi podzieliłem i wychodzi na to, że jeszcze tym razem mam więcej do napisania, niż przemilczenia. Dlatego wracam. Taką chcę Ci oddawać tygodniówkę - pisaną z przekonaniem, że mam Ci coś do powiedzenia. - Tygodniówkę piszę, bo chcę Ci pokazać rzeczy, na które trafiłem celowo lub przypadkiem i które uważam za warte chwili Twojego czasu. I haczyk polega na tym, że jak tygodniówki nie napiszę, to Ci ich nie pokażę i to mnie gryzie nawet bardziej, niż wyrzut z nienapisania podlany wewnętrznym nieprzekonaniem do pisania tygodniówki. Mam też wrażenie, że zapędziłem się w kozi róg myślą - tygodniówka będzie dobra, kiedy będzie miała trzydzieści punktów. Głupie myślenie. Tygodniówka ma szansę być dobra, kiedy trafia na Twoją skrzynkę, jak nie trafia, to nie może być żadna wcale. Nienapisane tygodniówki się nie liczą. Więc zapewne tak długo, jak będę miał coś do pokazania, tak długo będę tygodniówkę pisał. Choć równie dobrze może to być tygodniówka raz na pół roku. Oby jednak nie.
- Jest kilka problemów związanych z pisaniem po przerwie. Także tych prozaicznych.. numeracja mi się sypła. Kiedyś było prosto - numer tygodniówki = numer tygodnia. A teraz? Przecież nie będę "zawyżał" licznika. Nie lubię takich rozjazdów.
- Zacznę od życzenia, które składam Tobie, ale tak naprawdę chciałbym tego życzyć absolutnie każdemu. Życzyć wolności. Przy czym nie mam na myśli wolności penitencjarnej, ale tej codziennej związanej z wolnością podejmowania decyzji życiowych. Wolności rozumianej jako przyznane sobie prawo, do odmówienia zrobienia rzeczy, która nie jest zgodna z naszą moralnością, bez ryzykowania swoim (lub swojej rodziny) bytem. Taka wolność, którą pięknie zobrazowało kiedyś Lotto (będące niezmiennie podatkiem od głupoty)
- Skąd mi się to życzenie wolności wzięło? I czemu akurat teraz? To smutny wniosek polityczny. Bo trochę nie rozumiem, jak można w wolnym (jeszcze) kraju, będąc posłem na sejm przykładać rękę do ograniczenia wolności w szczególności mediów. Ja rozumiem, że władza nie lubi jak się jej patrzy na ręce, ale nie rozumiem przeświadczenia władzy, że może rzeczywistość demolować. Tu jest lista posłów, którzy zagłosowali za poprawką, która ma skłonić telewizję do bycia posłuszną
- Z jednej strony, co już pisałem, im dłużej patrzę na politykę ostatnich lat, tym bardziej zaczynam rozumieć XVIII wieczne rozbiory. Bo tu nie chodzi o to, że sąsiedzi nasi tacy byli mocarni i na Polskę dybali okrutnie. To my mamy skłonność do bycia śmiesznym narodem z wydumanym ego zatrącającymi umiejętność współpracy, bo nam się należy i ma być po naszemu. W Europie już nauczyliśmy wszystkich wszystkiego, teraz będziemy wszystkiego uczyć Amerykanów. A potem będziemy zdziwieni, dołączając do wszystkich innych zdziwionych.
- Dlatego właśnie życzę przede wszystkich posłom wolności, bo nie umiem sobie wyobrazić, ile trzeba by zapłacić wolnemu, rozsądnemu człowiekowi za przykładanie ręki do odbierania wolności innym. I dlatego tez posłowie powinni być majętni (pewnie powinno ich być także mniej) żeby "poseł" to był ktoś, żeby umiał coś, żeby coś sobą reprezentował, a nie był chłystkiem którego można kupić za kilka tysi. Wtedy
będziemybylibyśmy dużo mądrzejszym narodem. Niedoczekanie Wit, niedoczekanie. - Przechodząc do rzeczy ważniejszych, bo bardziej Ciebie i mnie mogących dotknąć. Impulsem, który zaczyna cały wątek, była wiadomość z 31 lipca, że ktoś wszedł w posiadanie danych osobowych i nagrań z infolinii Taurona. Żadna to nowa sytuacja, firmy dzielą się przecież na te shakowane i te, które dopiero zostaną "wycieknięte". Istnieje więc duża szansa, że Twoje dane są już w mniejszym lub większym stopniu dostępne dla chcącego je znaleźć. Z jednej strony chroni Cię to, że danych i potencjalnych ofiar jest więcej, niż złoczyńców, więc może zginiesz w tłumie, ale… czy to aby wystarczająca reakcja?
- Wit, Wit, Wit… no i co z tego, że będą mieli moje dane? No co z tego? Na koncie mam niewiele, tajemnic nie mam żadnych (do tajemnic za chwilę dojdziemy), co mi zrobią? Mogą, na przykład pożyczyć sobie na Ciebie pieniądze. Czyli zabrać Ci pieniądze, nawet jeśli ich nie masz. Czy masz pewność, że nikt tego nie robi? Polecam i podpowiadam sprawdzenie dwóch usług - alerty BIK albo bezpieczny pesel; czy to wystarczy? Jak ktoś się uprze, to nie, ale to troszkę jak z alarmem samochodowym, dodatkową blokadą, immobilizerem albo trochę trudniejszymi do sforsowania drzwiami lub zamkiem. Zawodowiec sobie poradzi, chodzi o to, aby dać mu pod rozwagę poszukanie łatwiejszego celu.
- Zła wiadomość jest taka, że jak na razie, to przestępcy są coraz sprytniejsi, sprawniejsi, bardziej pomysłowi, o czym świadczy choćby nowy pomysł na zdobywanie zaufania swoich ofiar, tu znakomicie przedstawione to przez Dawida Myśliwca,
a równocześnie firmy mają naprawdę luźne podejście do tych spraw… bo wiecie, Taurona nie trzeba było hakować, dane sobie po prostu… leżały. Smuteczek.
- A jeśli myślisz, że Ciebie to nie dotyczy, to dwie osoby z grona moich znajomych w ostatnim czasie zetknęły się zarówno z niespodziewanym alertem Bik związanym z niezałozonym kredytem, oraz dostali telefon o działu bezpieczeństwa banku celem potwierdzenia dziwnej transakcji. Bądź, proszę, czujny.
- Jeszcze słówko prywatności. Pamiętam jak w czasach wczesnego liceum śmiałem w klasie powiedzieć / zwrócić uwagę że "telefon komórkowy to narzędzie pewnej inwigilacji", na podstawie którego będzie można nas bardzo swobodnie trackować (jeśli nie te słowa, to ten sens). Zostałem potraktowany tak, jak traktuje się życzliwego ale niegroźnego wariata. Fast forward kilkanaście lat później i oto w nieodległej Ameryce "outują" księdza na podstawie komercyjnie dostępnych danych aplikacji, z której korzystał.
- Straszne są te czasy, w których żyjemy. Straszniejsze będą czasy, w których żyć przyjdzie kolejnym pokoleniom.
- Marketing potrafi obudzić gorycz. A im szczytniejsze idee bierze sobie na sztandary, tym więcej niesmaku pozostawia, kiedy zostaje zdemaskowany. Od kilku lat byłem zachwycony akcją "Fearless girl" - o czym zresztą pisałem już kilka razy, jestem zachwycony tą małą statuetką. A potem trafiam na znakomite wystąpienie Marka Ritsona
i tam taki fragment (od 16:58) i okazuje się, że State Street, autor tej symbolicznej akcji z marca 2017, musiał w październiku tego samego roku zapłacić 5 milionów dolarów ugody za nierówność zarobków uzależnioną od płci. UGH.
- Czas na tę część tygodniówki, którą także bardzo lubie, bo oto moje małe zachwyty - wybieg, który jest cholernie pozytywną emocją
- Jak Galileusz widział księżyc w 1609 roku?
Tu możesz zobaczyć inne rysunki księżyca z XVII wieku, w tym także autorstwa Jana Heweliusza
- Malowanie pikselami w rzeczywistości… bo w sumie, to dlaczego nie. I można choćby tak
więcej takich obrazków na Instagramie autora.
- Nie da się ukryć, otamatone ma talent.
Równocześnie, na moje oko to hiszpańskie wersje popularnych programów telewizyjnych są… inne - zerknij choćby na hiszpańską wersję Masterchefa;
- A co ja robiłem, kiedy nie pisałem tygodniówki?
- Robiłem zdjęcia
- Malowałem (po numerkach)
- Szkicowalem kroplę
- Krzywdziłem ukulele
- A jeszcze od czasu do czasu pokornie obrywam w szachy. I, żeby było zabawniej - i zupełnie niespodziewanie, zacząłem czytać książkę o otwarciach szachowych. No przecież że zło. Tym bardziej, że cały czas niewiele z tego rozumiem. I nie tylko dlatego, że jest po angielsku.
- Trafiłem też na niepoprawny politycznie i już zawieszony podcast pt. Zen Jaskiniowca. Jestem pod wrażeniem bezpośredniości przekazu, zaskakuje mnie czasem (domniemana?) zbieżność z tym co myślałem, pisałem i nagrywałem sam w 2017 roku. Słuchając go - tu drobna uwaga, dużo więcej ciekawych treści znajduję na początku podcastu, niż w jego późniejszych odsłonach - parę razy miałem momenty kiedy budził się mój Mroczny Pasażer i… to niosło ze sobą energię. Energię, która zachęca do tego by się wkurzyć, by siebie i swoje postawić w centrum i o siebie i o swoje zawalczyć. Mam wrażenie, że do paru nagrań będę wracał. Zobaczymy, czy zobaczymy się z pasażerem, czy znowu pójdzie spać.
- Również od Rafała Mazura usłyszałem o koncepcji "Lista 5 zwycięstw" którą próbuję sobie wdrożyć. Z jednej strony podoba mi się opcja potraktowania projektu czy też codzienności jako gry (nawet zastanawiam się, czy mogę z "subskrypcje.pl" zrobić wewnętrzną grę - podzielić zadanie na levele, levele na poszczególne challenge i rozdziały, i cierpliwie sobie xpić, aby móc zmierzyć się z tym bossem… kusi mnie ta wizja). Z drugiej podoba mi się nie tyle uczynienie z każdego dnia gry, ile jasne określenie priorytetów i sprawdzenie, czy udaje się je dowieźć. Codziennie.
- Równocześnie boję się tego, czy to aby nie jest kolejna wersja "jesteś zwycięzcą". Choć z drugiej strony, każdego psychologa można by pod to - gusła - posądzić. A przecież pomagają ludziom… i do różnych ludzi trzeba docierać w różny sposób… więc może nawet jeśli jest to chłyt materkingowy, to póki działa, nie będziemy koniu w odgłos paszczą zaglądać.
- W ubiegłym tygodniu miałem też swoje kilkanaście sekund widoczności na linkedin), które zaowocowały kilkoma zaproszeniami, przez co mój linkedin (i treści, które na nim widzę) się zmienia. Ciekawe co z tego wyniknie. Równocześnie jest to dobra okazja do tego, żeby przypomnieć tekst - Jak lepiej wykorzystać LinkedIn do szukania pracy choć prawdę powiedziawszy, nieskromnie powiem, że ten tekst można rozciągnąć także na inne pola - w skrócie - jeśli czegoś od kogoś chcesz, to nie zakładaj że on będzie poświęcał swój cenny czas, na zrozumienie Twojej potrzeby / Twojego pomysłu, jeśli nie zadbasz o to, żeby to było dla niego ciekawe i wartościowe 'od pierwszego momentu'. Nie jesteśmy aż tak ciekawi, żeby ktoś się nami nadmiernie interesował.
- Czy... ja właśnie wydałem na siebie wyrok i dobrze by było, żeby tygodniówka pojawiła się także za tydzień?
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.