Pieniądze, to dziwna rzecz. Niby szczęścia nie dają, a wielu szczęście z nimi utożsamia. Niezależnie od tego ile ich masz, chcesz mieć ich więcej. Niby są takie materialne, a jednak to co nosimy w kieszeni / portfelu to tylko reprezentacja pewnej wartości, która działa tylko dlatego, że w nią wierzymy. Mówiąc o wierze... Ufamy i czujemy wartość zapisaną w formie cyferek na wirtualnym koncie w wirtualnym banku, choć ich na oczy nie widzieliśmy, ale kiedy ktoś mówi o „kryptowalucie” mówimy - to się nie przyjmie, choć nasz poziom rozumienia tego „jak to działa” jest, wbrew pozorom, podobny (równie nijaki).
Inaczej wydaje się pieniądze zarobione, inaczej powierzone, inaczej te trudno zdobyte, inaczej te, które łatwo przyszły. W zasadzie nie ma takich pieniędzy których nie potrafilibyśmy roztrwonić. Inaczej czujemy wydatek pieniędzy, które mamy fizycznie w portfelu (banknot), inaczej te, które wymagają przeciągnięcia kartą i potwierdzenia transakcji pinem. Jeszcze inaczej te, które robią tylko biiiip i znikają z naszej karty / telefonu. Co więcej, inaczej gra się w Monopoly kiedy używasz „zabawkowych” pieniędzy, inaczej gdy masz w garści „prawdziwe zielone”.
Inaczej wydajemy pieniądze w wirtualnym pokerze, inaczej kiedy na stole znajdują się rzeczywiste monety (nawet, jeśli to grosze czy relatywnie niewielkie kwoty). Inaczej działa nasza psychika kiedy obserwujemy giełdę i „gramy w akcje na niby”, a inaczej kiedy zaczniemy inwestować. Dziwna rzecz 😉
Tego wpisu możesz odsłuchać, bo autor lubi bawić się w radio

Ja i pieniądze
Od kilku lat staram się podnosić swoją świadomość w kwestii finansów osobistych. Na całe swoje szczęście uniknąłem (mogłem uniknąć) zadłużania się. Nie posiadałem nigdy karty kredytowej (nie umiałbym z niej korzystać) i dość szybko udało mi się spłacić zaciągnięty swego czasu debet na koncie. Równocześnie nie umiem inwestować, nie wiem jak powiększać swój majątek inaczej niż pracą na etacie (lub czymś etato podobnym). Nie mam dość odwagi, żeby spróbować sprzedawać coś swojego i zmierzyć się z bankructwem. Nie wiem jak stworzyć dla siebie przychód pasywny, choć czytam Szafrańskiego, Samcika, czy Appfunds.
Nauczyłem się zaczynać miesiąc od przelewu na konto oszczędnościowe, znam swój miesięczny budżet i wiem jaka kwota jest „must have” aby miesiąc się spinał. Spisuję wydatki, bo wiem, że pieniądze zachowują się inaczej, kiedy się im człowiek przygląda. To wystarczy. Wystarczy groźnie spojrzeć na wydatki i... nagle wydaje się inaczej. To pewnie coś w naszej psychice;)
Lubię... ostrożnie z pieniędzmi eksperymentować. Kiedy wpada mi do głowy jakiś pomysł, zwykle chwilę wokół niego chodzę, a potem wdrażam i czekam jak się sytuacja rozwinie. A potem się dziele wynikami.
Eksperyment 1 - tygodniówka
Tygodniówka jest w Polsce, zwłaszcza dla ludzi zatrudnionych na etacie, czymś dość egzotycznym. Czasem tygodniówkę dostają nastolatki od rodziców, ale już nie dorośli od swoich pracodawców. Natomiast tygodniówka ma jeden podstawowy atut - łatwiej nią zarządzać. Poza tym, inaczej wydajemy pieniądze, kiedy wiemy, że nowy wpływ będzie za kilka dni, a inaczej kiedy trzeba czekać „do pierwszego”. Najprawdopodobniej łatwiej też trzymać się z dała od chwilówek, bo... do kolejnej wypłaty jest tuż tuż. A chcąc się pokusić o większy wydatek, trzeba / można się skusić na drobne oszczędzanie. A to po pierwsze dobry nawyk, po drugie łatwiej oszczędzać mniejsze kwoty, po trzecie, z małych kwot potrafią (niepostrzeżenie) rosnąć duże.
O tych wszystkich korzyściach mówi teoria. A jak jest w praktyce? Nie wiedziałem, bo tygodniówki dostawałem bardzo dawno temu. Natomiast okoliczności zawodowe sprawiły, że to ja decyduję o tym jaka kwota i kiedy trafia na moje konto w ramach wynagrodzenia. Więc... próbujemy.
Ja i moja tygodniówka
Określając swoją tygodniówkę nie stosowałem żadnej skomplikowanej matematyki. Znam swoje miesięczne wydatki (poza rachunkami), więc dzięki prostemu dzieleniu kwotę wpływu ustaliłem (sam ze sobą) na 500zł. Ta kwota automatycznym przelewem wpada mi na konto w każdy poniedziałek. Pierwszy taki przelew wyszedł w październiku 2018 i od tamtej pory tym rytmem wypłat „żyję”. I... polecam;)
Polecam bo to wygodne, bezbolesne i miało - w moim przypadku - dodatkowy efekt. Pamietam jak się czułem kiedy na konto raz w miesiącu wpadała wypłata. Nawet bardziej pamiętam jak czułem się, kiedy na koncie pieniędzy ubywało, a wypłata dopiero miała nadejść. Pamiętam, że mimo posiadania pewnej poduszki finansowej i bez lęku że zaraz znajdę się na minusie, głowa czuła się inaczej, kiedy „pod ręką”, na podstawowym koncie nie miałem „do dyspozycji” dwóch tysięcy złotych. Kiedy ta kwota spadała do okolicy tysiąca lub mniej, czułem się dość nieswojo. To miało swój nienachalny i zdecydowanie nieprzyjemny wydźwięk.
Teraz mała kwota na koncie w piątek popołudniu już nie straszy - wszak zasilenie już niedługo. A im więcej zostaje na koncie, tym lepsze moje samopoczucie, choć to przecież żadne wielkie „money management”. Natomiast to co czuję najbardziej, to ów spokój, że mało $ na koncie nie siedzi z tylu głowy. Nauczyłem się żyć z mniejszą kwotą... oszukałem sam siebie i... dobrze mi z tym.
Eksperyment 2: dzień bez wydawania pieniędzy.
Ta obserwacja mnie zaskoczyła. Robiąc z przyczyn zawodowych rozpoznanie zwyczajów zakupowych Polaków (które zaowocowało zdobyciem srebrnego Effie) uderzyło mnie, że Polacy uwielbiają codzienne zakupy. Tak bardzo, że deklarują chęć kupowania przez 7 dni w tygodniu i niedzielne ograniczenia im nie w smak. Nie wiem kto ani jak wtłukł nam do głów, że konsumpcjonizm jest wartością. Że świetnym pomysłem jest codzienne transferowanie środków z naszej do „ich” kieszeni. Ale nie o to w moim eksperymencie chodziło.
Złapałem się na tym, że choć nie czuję przyjemności z wydawania, to nie ma takiego dnia, w którym bym pieniędzy nie wydawał. I to było dziwne. Zrobiłem rachunek sumienia, popatrzyłem na spis wydatków, i cholera non stop coś gdzieś. Nawet w niedzielę (kino, kawa, woda, albo obiad w restauracji). Także w każdy dzień powszedni. Nagle zauważyłem, że to nie jest przypadek, ale reguła. Wydaje codziennie. Na rzeczy małe i duże. Codziennie. I to mi zazgrzytało.
A gdyby tak wyrwać z tego ciągu jeden dzień?
Stąd pomysł - wymyśl sobie dzień bez wydawania. Zero. Null. Nic. Jeden dzień, przecież to nie może być trudne. Więcej, przecież to powinno być łatwe. Ustawić sobie w głowie regułę - w jeden dzień w tygodniu nie wydajesz pieniędzy. No zgódź się, no spróbuj, no weeeeeeź...
To nie miało być wysiłkowe, ani „za wszelką cenę”. To miała być okazja do sprawdzenia, czy to trudne? Czy samoograniczenie wydawania jest wymagające, czy - chciałem żeby tak było - jednak to proste i będę „królem dnia bez wydawania”.
No cóż... to było cholernie trudne. Pomysł w mojej głowie pojawił się na przełomie maja i czerwca, a od tamtej pory taki dzień bez wydawania pieniędzy trafił mi się... raz... Nie biorę pod uwagę wakacji bo byłem w terenie gdzie pieniędzy nie było gdzie wydawać. Ale jeden dzień na cztery miesiące to cholernie dziwny , słaby wynik.
Może to tylko moja przypadłość... Nie mniej jednak zachęcam (choć w dobie internetowych challengow powinienem napisać, że wyzywam) i Ciebie do podjęcia tej próby... Zrób sobie jeden dzień bez wydawania.. To przecież nie może być trudne... No przecież, że nie może;)
Daj znać jak Ci poszło;)
Czy to koniec eksperymentów?
Wszystko wskazuje na to, że nie. O kolejnych eksperymentach finansowych napiszę już za tydzień i... mam taki niecny plan, aby w 2020 roku próbować w każdym tygodniu czegoś nowego, czegoś inaczej. Boję się, czy przypadkiem nie narzucę sobie zbyt dużego tempa, wiec to żadne tam "zaplute zamazane", ale jest to deklaracja chęci. Publiczna deklaracja chęci. A to już brzmi jak zobowiązanie.
[wd_hustle id="3" type="embedded"/]
Inne moje teksty o finansach osobistych:
Gdybyś miał przeczytać tylko jedną książkę - recenzja Finansowego Ninja
Gdy wydawanie pieniędzy nie boli
O spisywaniu wydatków
Jak oszczędzić 1000 złotych bez wysiłku
Jak dorosłem do pre-paida
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.
I kiedy już, już, myślałem, że niedziela 26 stycznia (żeby było zabawniej, handlowa) była kolejnym dniem bez wydawania, okazało się, że kupiłem aplikację na iPada. Zatem prawie, ale nie, jednak znowu nie.