Dziś będzie wpis o mediach, komunikacji i polityce. No tak jakoś wyszło. Przyczynkiem do wpisu jest sytuacja, jaka miała miejsce w zeszłym tygodniu, kiedy ktoś opiekujący się profilem społecznościowym Ministerstwa Kultury i dziedzictwa narodowego postanowił życzyć maturzystom powodzenia, ale niestety język giętki oddawszy to, co pomyślała głowa, wywinął mu jeszcze orzełka i życzenia złożył maturzystą. W tym miejscu przepraszam wszystkich językowych purystów, no ale wiecie - klawiatura nie takie rzeczy potrafiła przyjąć. Tu wpisujący się zreflektował i dość szybko błąd iście bolesny* poprawił, ale Internet nie wybacza, nie zapomina, a na to wszystko Facebook pozwala podglądnąć historię zmian w poście.
No stało się. O czym ja chcę pisać? Otóż nie o błędzie, ale o reakcji na niego. Chwilę po tym, jak ktoś edycję postu zauważył, ludzie obecnej władzy nieprzychylni postanowili potknięcie wykorzystać, rozpowszechnić i napiętnować. Heheszki w służbie poważnej, brutalnej politycznej naparzance. Ktoś chyba nawet został oddelegowany do innych zajęć za ten, jak widzicie, śmiertelny w swych konsekwencjach błąd.
Tego wpisu możesz odsłuchać, bo autor lubi się bawić w radio
Nic nowego
Ten mechanizm - naparzanka na każdym możliwym kroku - to żadna nowość. Jeśli zgodzimy się z Robertem Krasowskim i jego opisem wydarzeń z książki "Czas Kaczyńskiego" - to okaże się, że jest to rozwinięcie strategii przyjętej i wdrożonej przed Donalda Tuska - krytyki totalnej. Wszystkiego. Wszystkich. Na każdym kroku. Nie ma litości ani pomyłki zbyt małej, aby jej nie rozdmuchać i nie wykorzystać, do wytknięcia błędu drugiej stronie. Obrzydzić, wyśmiać, upokorzyć. Rzucić jeszcze odrobiną błota. Docelowo stworzyć sytuację tak karykaturalną, że paraliżującą. Zamęczyć, nie dbając specjalnie o to, co potem i co z tego wynika.
Trochę smutne jest to, że to działa. A przynajmniej zadziałało w 2007 roku. Co prawda wtedy sytuacja polityczna była trochę inna, inne były też możliwości opozycji i zupełnie inne tarcia w samym obozie rządowym. Teraz opozycja, a w szczególności Platforma (jej członkowie, jej sympatycy i przychylne jej media) wraca do sprawdzonych rozwiązań. Nie ma znaczenia, co robi władza, władza jest z gruntu zła i trzeba ją krytykować. Totalnie.
Dygresja o przychylności
Chyba głównie z przyzwyczajenia (i braku sensownej alternatywy) słucham TokFM o poranku. Niestety, coraz częściej łapię się na tym, że jeśli "dziś poniedziałek, lub piątek" to muszę się uzbroić w dużo cierpliwości, bo coraz trudniej mi się słucha Dominiki Wielowieyskiej i Jacka Żakowskiego. Tak, sam wybieram sobie tę, a nie inną truciznę propagandową. Inna mi nie smakuje. Próbowałem ostatnio słuchać Polskiego radia 24 i uciekłem czem prędzej, wysłuchawszy felietonu o tym, jak połowa ludzi z milionowej fali emigracyjnej, przebywających na Wyspach singli nie może się doczekać, aby wrócić do Polski gdzie gospodarka kwitnie a programy "na plus" czyli 500+ i mieszkanie+ kuszą, a w Anglii są tylko dla socjalu…
Zamiast trzymać się tematu zrobiłem dygresję do dygresji… Moja supermoc. Wszystko dlatego, że w dzisiejszym poranku Dominika Wielowieyska tłumaczyła, jak to Gazeta i wyborcza.pl nie jest w żadnej mierze przychylna PO, bo to przecież obiektywne medium i wydawca, i co do za argument że media są komuś przychylne. Ale już dwa zdania później na jednym wdechu cisnęła o pisowskich mediach (mając na myśli w sieci albo wpolityce). Moralność Kalego ma się u nas wyjątkowo dobrze. Co nie zmienia faktu, że wybieram tę truciznę, bo choć szkodliwa, nieco, podkreślam - nieco - mniej wykrzywia twarz w trakcie konsumpcji.
Internet zobowiązuje
Wracając do tematu - ponieważ w Internet sprawia, że wszystko musi być bardziej, to i krytyka musi być bardziej totalna (choć za każdym razem wydaje mi się, że już bardziej nie może).
Uwaga językowa. Languagetool.org twierdzi, że przymiotnik totalny nie może być stopniowany. I ja to szanuję i nawet się z tym zgadzam. Rzeczywistość ma na ten temat jednak swoje zdanie.
Ponieważ Internet nie śpi, to krytyka musi być totalna na okrągło. Nie ma miejsca na znieczulenie, nie ma miejsca na oddech. Pompuj, pompuj, pompuj jad. Pod korek. I teraz już nie można nikomu przepuścić, bo jak my przepuścimy, to oni nas jak tę watahę dorżną. A jak nie dorżną, to my im tę watahę będziemy do znudzenia przypominać, aż pożałują, że nie dorżnęli.
Tylko co dalej? Jak dalece możemy bardziej? Ile jeszcze niżej możemy kopać? Jak małych rzeczy możemy się jeszcze czepiać? I czy to ma jakiś koniec? Bo jak już się całkiem sobie wzajem obrzydzimy i zamiast próbować się dogadać, będziemy tylko czekali, żeby przyładować komuś maczugą za to, że źle postawił przecinek. Jeśli nie zaczniemy rozmawiać, jeśli nie zmienimy języka, to… kiedy przestanie nam starczać siła argumentów, zaczniemy szukać argumentów siły. A wszystko z powodu chorych fantazji, potrzeb i ambicji ludzi, którzy mają nam służyć.
A tłumaczenie, że to wszystko dlatego, że poprzednicy to robili… Jakie to jest żenująco słabe. To jak wymówki i usprawiedliwienia przedszkolaków. Robię, to co robię bo koledze wolno. Mam wrażenie, że czasem brakuje nam kogoś, kto przyjdzie i wytarga towarzystwo za uszy. I nie ma znaczenia, kto tak robi. Wart Pac pałaca. Coraz bardziej mi z jednym i drugim plemieniem nie po drodze. Nie płakałem po Platformie i martwi mnie to, że Kali ma się dobrze. Życzę sobie i Wam odrobiny normalności. Choć życzenia to raczej płonne.
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.
Niestety, z życia politycznego przeniosło się to do innych dziedzin, jak choćby do sportu. Choć może tam już od dawna to było, tylko jakoś naiwnie tego nie dostrzegłem.
Do sportu powiadasz… i tak i nie.
1) Chyba zawsze było obecne przy piłce, może przy koszykówce… Nie zauważyłem tego w przypadku siatkówki czy lekkiejatletyki.
2) Mówimy o dość wąskiej grupie, która swoje krzyczy na stadionie i na całe szczęście rzadko kiedy ze stadionów wychodzi. A i to co dzieje się na stadionach przyjmuje jakby łagodniejszą formę niż kiedyś.
3) Nie dostrzegam tendencji zwyżkowej, nie mam wrażenia, że tu sytuacja rozwija się dynamicznie. Raczej mamy status quo z próbami cywilizowania. Nie widzę takich prób w przypadku polityki.
Wiesz, trybuny trybunami. Wydaje mi się, że powszechne krytykanctwo przeniosło się do mediów, a szczególnie do tych, które powinniśmy szanować za ich obiektywność. Pamiętasz ostatnie wybory prezesa PZPN? Kontrkandydat został „zjedzony, zagryziony i rozszerzony” przez dziennikarzy. Fakt, że w wielu przypadkach sobie na to zasłużył, ale obiektywności w ocenie jego kandydatury nie było. Dodajmy do tego konflikt w zarządzie Legii, czy nagonkę na Radwańską.
Miało być „Rozszarpany” a nie „rozszerzony” 😉