- Wbrew mądrym powiedzeniom (nie mów hop póki nie przeskoczysz) podzielę się z Tobą wrażeniem, że przed Tobą (ale i przede mną, bo pisałem to zdanie jako pierwsze) naprawdę fajna tygodniówka. Kiełkowała w mojej głowie już od kilku dni, doklejałem w myślach do niej kolejne elementy i jestem bardzo ciekaw ostatecznego kształtu, ale mam to wewnętrzne wrażenie - będzie dobrze. Będzie naprawdę dobrze. To nie jest częste uczucie. Tym bardziej mam nadzieję, że pod koniec czytania będziesz mieć (będziemy mieć) takie samo wrażenie. Niemniej jednak, najlepsze nawet uczucie nie wystarczy i nie przeczytasz najlepszej nawet tygodniówki, jeśli jej nie napiszę. Zatem do dzieła.
- Tygodniówkę najczęściej piszę w Notion, próbowałem Ulyssessa, ale się nie dogadaliśmy. Tę tygodniówkę piszę na tablecie (przynajmniej zaczynam), ale wykorzystuję zewnętrzną klawiaturę, bo pisanie dłuższego tekstu na wirtualnej nie jest wcale wygodne. Od niedawna mógłbym spróbować pisać z wykorzystaniem Apple Pencil i funkcji Scribble, jaką Apple wprowadził w najnowszym iPadOS. Tylko że nie do końca.
- bo iPad dużo lepiej radzi sobie, kiedy piszę po angielsku
- Ale... niech żywi nie tracą nadziei. Co prawda nie od Apple, ale od Nebo, ale jest aplikacja która nawet z moim pismem i językiem polskim sobie radzi. Prosz:
A pomyśleć, że kiedyś myślałem że przyszłością jest gadanie do iPada i w ten sposób tworzenie wpisów. Gdyby istniało w latach 90tych, moja polonistka pokochała by nebo...
- Kilka wniosków z tym moim pisaniem związane. Po pierwsze, pisania rysikiem na ekranie trzeba się nauczyć, to nie jest (przynajmniej dla mnie) tak samo naturalne jak pisanie ołówkiem po papierze. Po drugie, jestem bardzo ciekaw, czy z czasem moje pisanie się poprawi, bo - taka hipoteza - może jednak bazgram tak strasznie nie tylko dlatego żem dysgrafik, ale także dlatego, że za mało się do tego przykładałem i znowu istotą poprawy może być świadome ćwiczenie. Wreszcie po trzecie, okazuję się że takie pisanie na ekranie jest dla mnie całkiem przyjemnie i może to będzie ta poszukiwana forma pisania dziennika.
- Bo tu kolejna seria wniosków - pisanie odręczne jest bardziej intymne od pisania na klawiaturze. Jest wolniejsze, wymaga więcej wysiłku. Równocześnie daje czas na to, żeby pomyśleć, żeby słowa w głowie poobracać, posmakować je.
Komputery rozpieściły nas w masowym tworzeniu słów. Ponad miarę i ponad potrzebę. Tworzymy słowa w ilości, starając się nimi nadrabiać jakość. Gdybyśmy mieli pisać nasze maile odręcznie, byłoby ich mniej, byłyby treściwsze, a tak robimy nasze "trrrrrrt" na klawiaturze i okazuje się, że tekst napisany, mail wysłany, robota zrobiona. Brawo my.
Co gorsza, pisząc więcej (wszyscy i w masie), zupełnie nie zwracamy na to, czy ktoś inny ma czas czytać te nasze elaboraty. Zazwyczaj nie ma, ale co nas to obchodzi. Wszakże my celebrujemy nasze klawiaturowe "trrrrrrt" - Napisał Wit robiąc siódmy punkt tygodniówki o pisaniu. Choć mam na swoją obronę to, że Ty, drogi czytelniku, droga czytelniczko, celowo i świadomie otwierasz maila ode mnie. W swoim wolnym czasie, dla swojej własnej przyjemności. Dziękuję.
- Jeszcze jedna niesamowita rzecz - pamiętam jak jeszcze kilka lat temu pracując na ThinkPadzie obróbka plików NEF wymagała cierpliwości przy komputerze, bo były to tak duże pliki, że laptop sobie z tym po prostu nie radził. Teraz NEFY obrabiam na Ipadzie Pro w darmowej aplikacji Darkroom "on the fly", w hotelowym pokoiku.
Inna rzecz, że do tego, aby te NEFy na iPada zgrać przydałaby się przełączka za prawie dwieście złotych (da się to obejść przez komputer, czytnik kart i pendrive z usb-c). Żyjemy w niezwykłych czasach. Tak wiele umożliwiających, tak wiele upraszczających. - Swoją drogą, Darkroom jest wystarczająco kumaty, żeby ogarnąć NEFy, ale nie dość kumaty, żeby umożliwić zmianę nazwy pliku (nie mówiąc o działaniu hurtowym), zmienić rozdzielczość pliku wyjściowego czy umożliwić jakieś sensowne uporządkowanie... Nie można mieć wszystkiego.
- Właśnie.. Czy my aby na pewno chcemy mieć tyle wyborów? Czy te wybory są nam potrzebne? Biorąc pod uwagę efektywność TikToka (dobór treści dla widza bez angażowania widza) vs. czas spędzany aby znaleźć coś ciekawego do obejrzenie na Netflxie.
Scott Galloway proponuje przełożenie tego o krok dalej. Zwraca uwagę na to, że tak jak obserwowaliśmy rozkwit ecommerce, które podgryza klasyczny commerce, to wkrótce - pomijając m-commerce (mobile) - wejdziemy w świat a-commerce. Handel prowadzony przez algorytmy. Zakupy dokonywane przez algorytmy, bo naprawdę nie mamy ochoty (ani nie bardzo potrzebujemy) decydować czy chcemy jogurt tej czy tej firmy, a może mleko tego czy tego producenta, albo piwo z tego albo tego browaru. Za dużo możliwości.
Swoją drogą, ciekawe jaki to będzie miało wpływ na brand marketing... kiedy okaże się, że firmy będą musiały ogrywać algorytmy sieci handlowych tak, jak muszą grać wedle reguł facebooka. Pamiętajmy jednak, że nawet w 2020 roku ludzie nie rozumieją, że Facebook jest po to, aby zarabiać na ich złudzeniu tworzenia społeczności, a nie po to, aby dzięki nim z ludźmi docierać z naszą (jakże zawsze ciekawą) komunikacją. W każdym razie - ciekawy komentarz Gallowaya
- Ostatnio mam dziwną przypadłość przyglądania się temu, jak korzystam z YT. Po pierwsze - wkurzają mnie yt'bowe reklamy. Przesyt ich mam, efektywności nie dostrzegam. Po drugie coraz częściej oglądam YT w tempie x1.5. Po trzecie, coraz częściej przeskakuję do przodu o 5 sekund, często nawet kilkukrotnie (na komputerze kursor w prawo, na tablecie / telefonie - "tapnięcie" w prawą część ekranu). Wszystko aby minimalizować ilość przepalanego czasu... Do tego jeszcze dzisiaj wrócimy.
- Wspominałem o handlu, wspominałem o marketingu, czas na trochę własnych obserwacji w związku z tym, że już niedlugo Tesco naprawdę zniknie z naszego polskiego otoczenia. Jak to możliwe, co takiego się wydarzyło, że sieć która jeszcze na początku drugiej dekady XXI wieku była drugą największą siecią handlową w Polsce, z początkiem trzeciej żegna się z krajem nad Wisłą i to niepyszna. Jak w każdej (pięknej) katastrofie to nie był efekt jednego wydarzenia. To raczej seria niefortunnych zdarzeń. Mój, bardzo subiektywny przegląd powodów:
- Wieloformatowość, a może nawet chaos w owej wieloformatowości. Biedronka wszędzie była mniej wiecej tego samego rozmiaru. Lidl tak samo, Kaufland również. Auchan - wszędzie tak samo absurdalnie wielki. A Tesco? Tesco chciało być supermarketem, compact hipermarketem, hipermarketem, sklepem Extra, pasażem handlowym. Do tego dochodziły jeszcze dawne przejęcia i różnice pomiędzy sklepami tego samego formatu.
- Tesco bardzo chciało budować wizerunek sieci wielkopowierzchniowej, podczas gdy większość klientów miała styczność raczej z formatem supermarketu (bo było ich radykalnie więcej ok. 80 hiperów vs 300 supermarketów). No i był trochę zgrzyt, bo trochę co innego znajdziesz w hipermarkecie, co innego w sklepie ciut bardziej osiedlowym.
- Zmieniły się zwyczaje zakupowe Polaków. Zamiast jeździć na wielkie zakupy co jakiś czas, okazało się że można robić częstsze zakupy w Biedronce, która jest na każdym rogu. A nie, na każdym rogu jest żabka, ale przy takim nasyceniu biedronek, jakiś absurdalnie wysoki procent naszego społeczeństwa (obstawiam około 90%) ma swoją Biedronkę nie dalej niż kilometr od domu. O.o. Kryzys vel okazja w przebraniu nauczył nas też, że ta Biedronka oferuje całkiem niezłe produkty, więc...
- Więc tu się aż proszą dwa równoległe podpunkty.
D1 - Lokalizacje. Mój ukochany przykład to Tesco w Kłaju, które wszędzie dookoła otoczone jest piękną zieloną puszczą.
Nie mam pojęcia kto mialby do tego sklepu jeździć. I po co. No właśnie, po co? Tu potrzebny jest równoległy podpunkt
D2- powód pojechania do Tesco. Mam taką swoja własną roboczą teorię, że każda sieć jest jakaś i sklepy każdej sieci są jakieś.
Żabka jest wszędzie i do Żabki wbijasz po Szamkę, Piwko i papierosy.
W Biedronce robisz codzienne zakupy.
Do Auchana jeździsz jak masz za dużo czasu i lubisz powybrzydzać.
Do Lidla - śmiem twierdzić każdy klient Lidla ma produkt, po który specjalnie do Lidla jedzie i uznaje zakupy za udane, jak ten produkt znajdzie. Dla mnie to chusteczki i bułki fińskie, dla kogoś będą ciastka korzenne, albo Pesto, dla jeszcze kogoś parówki. Każdy taki produkt ma.
A Tesco? Po co miałbym jechać do Tesco? I jak bardzo muszę być w tej swojej misji zakupowej zdeterminowany, żeby jechać przez pół miasta po jakiś produkt, który jest właśnie w Tesco, mijając wszystkie inne sklepy po drodze.
e. Chaos produktowy. Tesco wprowadzało marki własne (oraz private label - podobnie jak Biedronka czy Lidl) tylko trochę dziwnie. Zaczęło się od wprowadzenia marki Tesco Value (ukłony dla Czesuawa), która była z jednej strony spójna na całej szerokości swojego asortymentu (spójna, to znaczy łatwo rozpoznawalna niezależnie od tego, czy kupujesz orzeszki, ryż czy makaron). Tylko że Value, to jakość za rozsądną cenę, czyli tak tanio jak tylko się da, jak długo nie będzie szkodliwe. I to budowało percepcję Tesco.
Sklepy Tesco były postrzegane jak produkty Tesco - value. Tym bardziej, że marka Tesco Standard (tak, była taka) była w każdej kategorii układana do lidera kategorii. Czyli - Mleko Tesco miało wyglądać jak Łowicz, ciastka Tesco jak Delicje, chipsy jak Lays itp. Więc choć to były produkty dobrej jakości w dobrej cenie, to za każdym razem kiedy sięgałeś po ten produkt z trochę innej kategorii, musiałeś się upewnić, czy aby na pewno właśnie to chcesz kupować, czy to jednak podróbka.
Była jeszcze próba ratowania przez Finest, ale... czy Ty wiesz czym jest Tesco Finest?
f. to już szósty punkt i on też nie będzie o działaniach konkurencji, ale o ludziach w firmie. Bo ludzie w Tesco są i byli absolutnie fantastyczni. Tylko organizacja zupełnie nie potrafiła tego wykorzystać, a Ci ludzie nie wiedzieli co robić. Brakowało kierownictwa, które rozumie sytuacje, potrafi określić kierunek i się go trzymać. Zamiast strategii była głównie taktyka, która zresztą zbyt często zmieniała się w razie doraźnych potrzeb.
g. Moim zdaniem każdy z powyższych punktów, a zwłaszcza ich suma, sprawia, że Tesco było jak krowa na lodowisku, nie trzeba jej pomagać żeby się... Ale zamiast cierpliwie czekać, Lidl postanowił zaangażować ze strony marketingowej (popierając to dobrą organizacją, dobrą strategią, dobrymi produktami, dobrymi ludźmi). I zaczął wydawać bardzo dużo na marketing. A jak wielokrotnie przypomina Mark Rittson - chcesz mieć większe udziały w rynku? Musisz wydawać odpowiednio więcej. I wydawał. I wydawał. I choć wszyscy patrzyli na to z niedowierzaniem, Lidl wciąż wydawał. I wydawał. Doszedł do poziomu banków i telekomów. I nadal jeśli chodzi o wydatki marketingowe bije się tylko z farmaceutami. A Tesco nie całkiem rozumiejąc co się dzieje, najpierw tego nie widziała, a potem oglądała tylko plecy konkurencji.
- Wita kolejne przygody finansowe. Pisałem o swoich pomysłach, o tym że umiem oszczędzić 1000 złotych bez wysiłku, o tym że daje sobie tygodniówki, o tym że zbudowałem sobie jakąś poduszkę (nie za wielką, ale jest). Od czasu do czasu uświadamiam sobie, że dobrze by było nie tylko oszczędzać i trzymać pieniądze na koncie oszczędnosciowym (bo 0% to takie fajne oprocentowanie oszczędności), albo na lokacie (1% przy dobrych wiatrach). I do tego złotówka to taka.. waluta pewnej troski. Ale nasza, więc hołubię. Patriotyzm patriotyzmem, ale licho nie śpi. Kilka lat temu uznaliśmy z siostrą, że trzeba zamiast trzymać garść złotówek, trzymać garść funtów. Jak myślisz, w którym momencie kupiliśmy funty?
Od jakiegoś czasu przyglądam się ETFom. Bo to ma być dobre rozwiązanie dla tych, którzy chcą skorzystać z rozwoju giełdy, a nie mają w tym doświadczenia i niekoniecznie chcą poświęcać dziesiątki godzin, aby szukać spółek wartych inwestowania, a nie chcieliby zostać ogoleni przez prowizje (bo to właśnie w wysokości prowizji drzemie ogromna moc sprawcza - warto obejrzeć Johna Olivera). Więc ETF. No i znowu sprzyjające okoliczności i coś, co dla klanowiczów przygotował Michał Szafrański sprawiło, że z początkiem września trochę swoich pieniędzy w ETFy włożyłem. I co? I co?
Ok. To jest tylko jeden indeks (S&P 500), ale on dość dobrze obrazuje efektywność (krótkoterminową) mojej inwestycji. Ja tu dostrzegam pewną prawidłowość. Tym bardziej boję się, że jak wreszcie kupię sobię tę pierwszą złotą monetę, to zachwieję całym globalnym rynkiem złota. Nie wiem czy mam w sobie tę śmiałość. Naprawdę nie wiem.
- Jedna rzecz, która poprawia mi humor. Po pierwsze, w ETFy chcę odkładać trochę swoich pieniędzy w perspektywie 20 lat. A po drugie wykres S&P 500 w dłuższej perspektywie wygląda tak
- Żeby było zabawniej, ma ogromne znaczenie, czy kupujesz na otwarciu i sprzedajesz na zamknięciu, czy sprzedajesz na otwarciu i kupujesz na zamknięciu. Jak dużą różnicę? O taką:
I oczywiście, ze covid tu też namieszał i odwrócił cykl 😉
- Bardzo ciekawa prelekcja o prokrastynacji.
Może autor ma rację, może wcale się tak bardzo nie różnimy, tylko mamy trochę różne deadliny 😉
- Gdzieś mi po świadomości przemknął już ten arkusz, który widać na końcu prelekcji, ale wtedy jakoś mnie nie wzruszył. Może dlatego, że nie był mój. Mój wygląda tak:
jestem zieloną kropeczką. Hmm... więc już wszedłem na drugą kartkę. Pierwsza przeleciała zanim się zorientowałem, a trzecia, zwłaszcza ta część na niebiesko, jest na mocny kredyt. Taka perspektywa.
Jeśli to dla Ciebie niezrozumiałe - każdy kwadracik, to jeden tydzień. Każdy wiersz - rok. To jest kalendarz mojego życia z lotu ptaka.
- Przechodzimy do wagi lekkiej. Jedną z nowinek, którą wprowadził iOS 14 jest możliwość mini aplikacji, które można wykorzystywać bez ściągania i instalowania ich na swoim telefonie. Tak to może wyglądać:
i mam wrażenie, zę sudoku z emotek nie jest wcale łatwe do zrobienia;)
- Jak nie idzie, to nie idzie. Jak ma wpaść, to wpadnie.
- Kiedy ktoś Ci oddaje coś, co wydawało się już na zawsze stracone. Emocje przechodzą przez ekran.
- Na czym polega nierówność wobec podatków? Taka mała reprezentacja:
- Ale tak wysoko to nie podskoczysz. Ja nie podskoczę? Ty nie podskoczysz. Potrzymaj mi piwo.
- Ściągawka dla każdego preppersa:
- Kiedy myślisz sobie, że coś musi być nie tak z naszymi politykami, weź pod uwagę następującą zależność:
- Miałem się pochwalić czymś sportowym. Chętnie. Chwalę się.
Tysiąc ćwiczeń przez 1007 dni. Pierwsze ćwiczenia? 26 grudnia 2017 roku. Najdłuższy łańcuszek ponad 230 dni. To mi się trochę w głowie nie mieści. To się nie miało prawa udać.
- I na drugą nóżkę, podzielę się najprostszym a bardzo smacznym deserem prosto od Jamiego Olivera - Trochę ricotty, trochę miodu, kilka ziaren roztartych w moździerzu. Et voila:
Spróbuj. Naprawdę warto.
- A to po prostu ładne jest. I smaczne jest. Albo przynajmniej smacznie wygląda. Ślinka cieknie:
I... jak oceniasz tę tygodniówkę? Czy udało mi się dowieźć rozbudzone w pierwszym punkcie oczekiwanie? Mam nadzieję że tak. Mam nadzieję, że widzimy się za tydzień.
Bo za tydzień... będzie o śnie. O czytaniu na głos. O Trumpie (i jego pieniądzach). O tym co zmieniłem w swoim planowaniu... tak, już wiem co będzie za tydzień, bo uznałem, że jak to wszystko wpakuję w tę jedną notkę, to już więcej do mnie nie wrócisz z przesytu...
To jest ten moment, w którym prawdziwie wytrwałych (a wciąż ciekawych) mogę zachęcić do przeglądnięcia wcześniejszych wydań tygodniówki 😉
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.