To był tydzień Igora Ostachowicza. Narobił w polskiej polityce więcej szumu, niż były premier, nowa premier, miłościwie nam panujący prezydent czy zniknięty jakoś ostatnio ze środków masowego przekazu prezes. Pan Igor zdążył stracić pracę, zdobyć pracę i stracić ją ponownie, zanim zdążył podjąć obowiązki członka, co oznacza że odprawa (też słowo tygodnia) też mu się żadna nie należy.
O tym, że moim zdaniem to sprytnie przygotowana zagrywka już napisałem. O tym, że temat ochoczo podejmie opozycja i media rządzącym nieprzychylne również. Ale obiecałem dwa słowa więcej mediom władzy łaskawym i przyjaznym. Mediom, których nikt nie poinformował, że to blaga (żeby było autentycznie) i które musiały się trochę nagimnastykować, aby działania PO wiarygodnie uzasadnić. Kluczowe jak zawsze jest wiarygodnie.
Pan Żakowski tłumaczy TU, pan Lis tłumaczy TU. Obaj są niestety inteligentni, więc obaj wykazują, że całe zamieszanie wynika z tego, że mowa o dużych pieniądzach.
I to jest jedyny aspekt gdzie się z oboma panami zgadzam - szczucie kasą, to temat, który zawsze działa na Polaków. To doskonała zasłona dymna. To doskonały temat zastępczy. To idealny sposób na to, by odwrócić uwagę odbiorców od sedna, aby zamieszać w ich logice, aby nie dyskutować o meritum, tylko o kasie właśnie. Nie wiem tylko dlaczego obaj przytaczani panowie redaktorzy robią dokładnie to, czym jak sami mówią gardzą. Sprowadzają temat do kasy, choć nie ona jest istotą całej zabawy. To znaczy być może jest nią dla mas, ale od inteligentnych ludzi oczekiwałbym trochę wyższego poziomu polemiki.
Problemem, śmiem twierdzić, nie jest to że pan Ostachowicz dostał pracę ledwie kilka dni po tym jak rząd podał się do dymisji. Owszem to fachowiec zapewne wart wielkich pieniędzy, a takich trzeba cenić i zatrudniać gdy tylko są dostępni. Że za taką kasę? Otóż człowieka wycenia się na tyle, na ile jest on dla Ciebie wart. Jeśli ktoś uzna, że IO przyniesie mu 4 miliony złotych i chce mu połowę oddać - spoko, luz. Widać ten człowiek wart jest swojego wynagrodzenia. Nie patrzę w jego przychody, nie interesują mnie one. Nie kolą mnie one w oczy.
Kole mnie natomiast to, kto i w jakiej formie chciał mu tą pracę zaoferować. Z dnia na dzień, bez konkursu, bez potrzeby (bo zdaje się stanowisko po jego odwołaniu - o ile można odwołać kogoś kto jeszcze na dobre powołany nie został - nie tyle się zwolniło, co zniknęło wraz z nim). Pan Ostachowicz nie jest jakimś tam panem Kowalskim, a Orlen nie jest jakąś tam firmą. Pewne standardy - zdawać by się mogło - obowiązują. I prawie zupełnie mi to nie przeszkadza w biznesie prywatnym (choć powoduje zdecydowanie niesmak), ale w biznesie państwowym, bliskim rządowi, jest absolutnie skandaliczne, niedopuszczalne, naganne i ktoś powinien za to beknąć. Nie beknie nikt, ale cóż, taka już nasza smutna rzeczywistość.
Tylko, gdyby panowie redaktorzy te właśnie kwestie podnieśli, musieli by skrytykować władzę, czego robić chyba nie lubią (a władza nie lubi być krytykowana). Woleli więc grać na pewniaka i mydlić ludziom oczy kasą.. Niektóre oczy zamydlicie, innym oczy się otworzą i teraz to Wy niesmak budzicie..
Co zaś się tyczy traktowania Państwa jako prywatny folwark na użytek rzeczywisty lub jedynie pozorowany... cóż, cytując Tomasza Sekielskiego - pięknie się bawią panowie i panie z PO.
Szkoda tylko, że ta zabawa idzie w całości na nasz koszt.
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.