Ponieważ „social media” może być wiele, wyjaśnię, o które mi chodzi. O te, które towarzyszą nam od chwili, gdy (prawie) wszyscy oszaleli na punkcie niebieskiej literki F. Śmiem twierdzić - taka robocza teoria na moje potrzeby - że „F” był jedynie katalizatorem pewnych zmian, które i tak by się zapewne wydarzyły, wszak działy się swoim tempem. Blogosfera żyła i rozwijała się prężnie, ze znajomymi „gadaliśmy” przez gg, a jak mieli jakieś fajne zdjęcia to wysyłali je nam na maila, łańcuszki też miały się całkiem spoko i nagle pojawił się fejs i wszystko stało się jakby… prostsze. Nagle można było pisać do wszystkich na raz, nagle mogliśmy się dzielić wszystkim co ciekawe, śmieszne i emocjonujące.

Facebook nas rozpieścił. Wszystkich. Tych spragnionych ludzkich relacji. Tych chcących dzielić się swoją pasją - ileż powstało szalonych fanpejżdży tematycznych. Marketerów - tych z firm małych i tych z firm trochę większych. Nagle wszystko miało być miłe, łatwe i przyjemne. Każdy miał wokół siebie tworzyć społeczność, która miała go kochać i miał to mieć na już…. Wielu wciąż w tę wizję wierzy… ale jak przestać wierzyć, skoro
a) tak wielu się udało (znowu nie aż tak wielu, ale ciiii)
b) to tak piękne, tak proste, tak urokliwe… jak fatamorgana… oaza spokoju, raj na nieprzebaczającej błędów pustyni biznesu…

Facebook nas omamił. Wszyscy wszystko lajkowali. Wszystko share’owali. Wszystko komentowali. Wszystko widzieli. Było tak pięknie. Aż ktoś zakręcił kurek. Zakręcił z wielu powodów, o tym już pisałem, powtarzał się nie będę. A wśród ludzi popłoch. Tzn wśród niektórych. Bo ci normalni, czyli ta pani i ten pan, wiecie, społeczeństwo - nie zauważyło. Nie wiedzą, że nie widzą. Nie interesuje ich to. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal ;). Popłoch wśród tych, którzy z tego żyją. No bo jak wytłumaczyć szefom, że licznik lubisiów nic nie znaczy? Jak wytłumaczyć, że nikogo nie interesuje byle jaki post? Jak uspokoić spragnionego miłości, że to nic takiego, że nie wszyscy Cię kochają? No jak?

Więc szukamy sposobu, nowego podejścia. Tłumaczymy sobie, że nic się nie stało, że to wciąż piękne, że jeszcze odwróci się los. Jak porzucona kochanka (lub kochanek, w końcu mamy równouprawnienie) łudzimy się, że on / ona do nas wróci, że będziemy żyli długo i szczęśliwie a słupki będą rosły do końca świata i o jeden dzień dłużej. Może będą, ale raczej nie. Tak na 99% nie. Ale póki co, trzeba przeczekać. Znaleźć sposób na to, aby uzasadnić kolejne wydatki. Patrzymy z prawej, z lewej, z góry a czasem nawet i stając na głowie. Wyciągamy średnie, indeksy, mnożniki, dzielniki. Sprowadzamy to, co miało angażować do liczb i cyferek, bo to rozumiemy. A większe od B znaczy lepsze. A mniejsze od B ale jeśli C większe od D do A większe od B być nie może, więc spoko, luz, dobrze jest. Niewdzięczna rola analityka. Dobrać liczby i perspektywę tak, aby wnioski się broniły.

Daliśmy się też omamić big data. Wiemy o nich wszystko, wiemy co do nich pisać. Targetujemy, segmentujemy, automatyzujemy, warunkujemy. Wszystko po to, aby być bardziej skutecznym, bardziej efektywnym. Aby donieść kolejne dobre liczby, aby dzięki tym liczbom wiedzieć, że robimy dobrą robotę. Trochę próbujemy oszukać system. Racjonalizujemy emocje. Marzenia ubieramy w miary. Mam wrażenie nie wiedząc kiedy wjeżdżamy w ślepą uliczkę.

I tu odpowiedź na postawione w tytule pytanie. My psujemy. Ja psuję. Naszym podejściem, naszymi kampaniami, naszymi budżetami, naszą wiarą, że to zadziała.

Nie tędy droga. Choć możemy z Social Mediów* (rozumianych jako Facebook i okolice) zrobić kampanie rozliczane z klików, ale… to mordowanie koncepcji i to już na poziomie przyjętych założeń. Tylko że alternatywą jest, moja ulubiona, praca u podstaw. Znalezienie powodu, argumentu dla którego ktoś ma chcieć z nami rozmawiać. Chcieć do nas wracać. Chęć tracić dla nas swój czas. Bo czas to obecnie najcenniejsza z walut. A nikt nie lubi tracić tego, co cenne.

PS Tekst powstał z luźnej myśli, która czasem człowieka napada, gdy ma sposobność z mądrymi człowiekami się spotkać.

*Czemu piszę z dużej literki… bardzo dobre pytanie;)

Z zupełnie innej beczki

Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to Top