- Jak to jest zaczynać tygodniówkę po prawie rocznej przerwie? Cóż.. pozornie dość prosto. Od postawienia pierwszej jedynki, kropki a potem pierwszego znaku. Z kilku znaków powstają pierwsze słowa i zdania, czasem pytania. Pisanie wszystkich kolejnych tygodniówek zaczyna się dokładnie tak samo. Najpierw nie ma nic, a potem powoli, słowo po słowie powstaje coś. Z niczego.
Co w tym zatem pozornego? Bo pisząc tę tygodniówkę czuję ciężar wszystkich nienapisanych tygodniówek, pewnego rodzaju porażkę wynikającą z tego, że tygodniówki przestały powstawać. Czuję znajomy ciężar, który pojawi się wraz z wysłaniem tej i czuje lęk przed tym, że nie napiszę kolejnej.
To może jednak lepiej nie pisać, udać że ta myśl - napiszę to znow - się nigdy nie pojawiła? Pewnie lepiej, pewnie łatwiej. A jednak znowu piszę, znowu wysyłam. Tygodniówka znowu nadaje.
- Próbowałaś/eś kiedyś nie odzywać się przez jeden dzień? Nawet nie mówię - nie komunikować, ale po prostu nie wypowadać ani jednego słowa. Zrobić sobie coś na zasadzie "ślubu milczenia" przez 24h.
Ja próbowałem, jako nastolatek, sprowokowany przez odmawiającą posłuszeństwa krtań. Niewiele z tego ćwiczenia pamiętam, oprócz tego, że nie udało mi się wytrwać. Jak się okazuje jest łatwiej jest nic nie jeść przez 24h i powtórzyć to tydzień później, niż nie odzywać się przez jeden dzień.
Nie wiem czy to ma coś wspólnego z tym, że jesteśmy zwierzętami stadnymi, nie wiem czy to po prostu potrzeba komunikacji, czy chęć wykrzyczenia do świata 'Ej! Tu jestem, słuchaj mnie!".
Z moim pisaniem jest jak z tym "ślubem milczenia". Nie umiem nie pisać. Nie umiem się nie wyrażać. Mogę się zaklinać, mogę się zarzekać, mógę sobie obiecywać, a koniec końców znowu siadam i piszę. Myślę o pisaniu. Myślę zdaniami, myślę akapitami, myślę punktami tygodniówki. Trochę patrzę na świat tygodniówką, dokonując selekcji - o tym bym napisał, a o tym nie...
- Tak... ta dzisiejsza tygodniówka trochę już ze mną jest. Pojawiła się razem z kilkoma rzeczami zauważonymi w internecie i myślą - ej, podzieliłbym się tym z ludźmi... z tymi mniej i bardziej znajomymi. Zwrócił im na to uwagę, zaciekawił tym, co mnie zaciekawiło.
Kolejną powracającą myślą było to otwierające tygodniówkę pytanie - jak się ją zaczyna i jak się z tym czuję. Mieszane uczucia.
- Jak to jest, że słuchając podcastu Lexa Friedmana poświęconemu giełdom krytpowalut, ale też instytucjom, zaufaniu i przekrętom, pojawia się we mnie refleksja związana z demokracją? Bo rzecz jasna (?) myślę trochę o demokracji. I jestem chyba przerażony jej słabością. Tu nawet nie chodzi o to, że to nie jest doskonały system, tylko to, że on jest zdecydowanie zbył łatwo deformowalny przez nasze, ludzkie słabości. To nie są wyjątkowe słabości naszego kraju, naszego społeczeństwa, ale
--- dygresja.. właśnie usłyszałem PING mojego pomodoro które powiedziało - piszesz już 20 minut... a ja po prostu byłem ciekawy, czy zdołam zacząć ---
Ale skoro ten system trzeszczy w trochę dojrzalszych (politycznie) społeczeńśtwach, to trochę martwię się tego, co przed nami. Scott Galloway zauważył (w jeszcze innym podcaście) że inne kraje mają w zwyczaju brać przykład z Ameryki i przeszczepiać na swój grunt te dobre i te trochę gorsze tradycje. Co z kolei oznacza, że z jednej strony możemy zrozumieć, że trzeba zmienić władzę, co z kolei tej ustępującej władzy wcale nie musi się to spodobać, i tak jak zadymę robił Trump, tak jak zadymę zrobił Bolsonaro, tak - to już moja obawa - zadymę może chcieć zrobić obecnie rządząca w PL koalicja, jeśli uda się ich pożegnać. A równocześnie, to że uda się ich oderwać od stołka, nie oznacza jeszcze, że to poprawi naszą polityczną sytuację.
- I tu wracam do kwestii demokracji. Sięgnąłem po książkę "O demokracji" Roberta Krasowskiego i jest to tak wymagająca ode mnie lektura, że na chwilę (zapewne dłuższą) odłożyłem ją na półkę. Ale to co z niej dotychczas zrozumiałem to to, że władza ma to do siebie, że chce się jej więcej. Że jednymi celami osoby, która władzę posiada jest - utrzymać władzę i zdobyć więcej władzy. I będzie to robić, tak długo jak nikt go (personifikuję, ale to może dotyczyć także grupy ludzi) nie powstrzyma. Ale ten "zdobywca" musi być powstrzymany siłą instytucji, a nie siłą, bo w przeciwnym razie mamy przewrót, a nie demokrację. A zdobywców dookoła nas jest wielu. Dokładnie to zrobił Putin (porównajcie z Wowa, Wołodia, Władimir), czy Orban (patrz: Węgry na nowo).
Jeśli posiadana władza, pozwala Ci na zdobywanie więcej władzy, to - jeśli nie będziesz mieć skrupułów, albo nie zostaną wdrożone odpowiednie zabezpieczenia - ją zdobędziesz. Porównaj Polska 2015-2022.
- Wiem, że odkrywam koło na nowo, i że to wszystko już było w "O tyranii". Do mnie po prostu dopiero po czasie docierają pewne przeczytane / usłyszane rzeczy i uderzają wtedy z siłą kilku kilogramowego młotka, co kończy się nie tylko siniakami, ale i oglądaniem wielu gwiazdek.
- Na dziś, wydaje mi się że odpowiedzą na zakusy władzy jest skuteczne jej rozproszenie. Właśnie po to jest nam trójpodział władzy, właśnie po to są wzajemnie się kontrolujące instytucje, aby nie było możliwe zebranie całej władzy w rękach jednej grupy, bo to kończy się źle. Nie dlatego, że Ci ludzie są źli, ale dlatego, że bezkarność rozzuchwala. Kiedy nie ma ryzyka, człowiek pozwala sobie na więcej i więcej i więcej. I nie ma hamulca. I nie jest rozwiązaniem zmiana tego, kto jest u władzy, konieczne jest przestrojenie systemu. Co z jednej strony wydaje mi się absolutnie niemożliwe (bo kto normalny wygrywając pełną pulę będzie się samoograniczał) z drugiej strony, udało się obalić komunizm... i zmienić Polskę na bardziej normalny (co nie oznacza łatwy dla wszystkich do życia) kraj. I tego potrzebujemy.
Rozproszenia kompetencji i wzajemnego patrzenia sobie na ręce. Wymuszania kompromisu. Bez szukania drogi na skróty, bo ta choć pięknie brzmi, zdaje się prowadzi na manowce. Bo najgorsze co może się stać, to to, że po zmianie władzy nic się nie zmieni.
[ping]
- Równocześnie, to jest kontrintuicyjne, zwłaszcza dla wszystkich polityków. Dla nich jedynym sposobem na zwycięstwo jest móc więcej będąc większym, twardszym, bardziej drapieżnym. Najpierw musisz wygrać władzę w swoim gronie i zmusić swoich najbliższych ludzi do tego, żeby cię słuchali. Potem razem z nimi, zdobyć większą władzę. A jedynym sposobem na to jest znowu - bycie bardziej agresywnym, bezwzględnym, drapieżnym. I kiedy już jesteś na szczycie szczytów miałbyś to wszystko oddać?
- Tak, takie właśnie rzeczy mi przychodzą do głowy kiedy słucham podcastu o kryptowalutach.
- Giełda, kryptowaluty... i heurystyki.. Nasze skojarzenie z giełdą jest takie, że coś co tam jest notowane, ma wartość i ma przynieść zysk. Tylko że są dwa rodzaje giełd (przynajmniej dwa rodzaje - zapewne za bardzo upraszczam). Giełda papierów i giełda towarów. Giedła papierów to miejsce w którym możemy nabyć część przedsiębiorstwa, które z kolei wypracowuje zysk.
Na podstawie wypracowanego zysku, określana jest wartość firmy. Im lepiej firma pracuje (jest bardziej efektywna, wytwarza lepsze produkty, sprzedaje więcej produktów) - jej wartość rośnie, co z kolei przekłada się na wzrost wartości wartośći (kocham język polski) udziału. Firma ma problemy, wartość spada, wartość udziału spada. Co prawda, zdaje się, że w ramach najprzeróżniejszych pomysłów mądrych ludzi, nagle przestaliśmy wyceniać wartość firmy na podstawie bieżącego dochodu, a zaczęliśmy oceniać wartość firmy na podstawie jej potencjału, aby móc odpowiednio wcześnie przewidzięć ile będzie warta.
Jest też drugi rodzaj giełd - giełdy towarów. Np. kwiatów, albo ropy. Albo złota. I tam sprzedawany jest produkt / surowiec, z pomocą którego coś jest wytwarzane. Sam surowiec może być więcej warty, ale też on sam z siebie nic nie wytwarza.
Pytanie, albo dwa - na jakim rodzaju giełdy powinniśmy znaleźć złoto i na jakim będą kryptowaluty i tokeny? Czy kryptowalucie bliżej do akcji, czy do tulipana?
- Te z kolei pytania przyszły mi do głowy kiedy zacząłem oglądać the Plain Bagel i kiedy dał mi w prosto nos filmem wyjaśniającym .
Bo z wieloma rzeczami już się pogodziłem. Że nie będę przedsiębiorcą, że nie będę spekulantem, żę chyba nie ciągnie mnie do bycia hazardzistą i na loterii też jakoś nie gram. Nie mam wiedzy, ani doświadczenia, ani pieniędzy, ani umiejętności aby być aktywnym graczem giełdowym.
Co więcej, od jakiegoś czasu zgromadzona wiedza pozwala mi zaufać koncepcji ETFow i zachęca do odkładania części środków właśnie w to narzędzie, choć z drugiej strony cały czas zastanawiam się, gdzie i kto mnie tu wykiwa. Założeniem ETFów jest - przy maksymalnie niskich kosztach odwzorowywać dynamikę rynku (poprzez posiadanie udziałów w każdym z podmiotów obecnym na danym rynku). Dzięki temu - przynajmniej tak mówi teoria - można z pewnym ryzykiem (oby malejącym wraz z długością inwestycji) - osiągać - jak w przypadku S&P500 zwrot z inwestycji na poziomie 10%.
Chyba, że mówimy o roku 2022 wtedy mamy blisko -20% zwrotu rocznego. Taki właśnie ze mnie inwestor.
- Tylko że, dokładnie tak jak pokazuje Plain Bagel, te 10% rocznie wymaga dużo czasu. Zwłaszcza, że zwykle nie jesteśmy bogaci na starcie. Ale gdybyśmy tak mogli zainwestować 10k dolarów na 10% to ile czasu byśmy potrzebowali aby one urosły do miliona?
Zanim jednak podam wynik, jeszcze jedno smutne spostrzeżenie. To że coś ma zwrot średnioroczny 10% nie oznacza, że tyle koniec końców będziemy mieć zwrotu (bo podatki, bo inflacja, bo opłaty), więc - tu autor podpowiada, przyjmij zwrot na poziomie 5.4% (aua) i poczekaj... bagatelka... 87 lat. Nie wiem jak Tobie, mnie się to raczej nie uda.
- A gdybyśmy tak zaczęli dosypywać coś do tych wyjściowych 10 tysięcy? Np. 250 dolarów co miesiąc. Wtedy nasza duża bańka jest nasza już za... niecałe 53 lata. Lepiej... cholernie długo, no ale jednak lepiej. Ale wciąż nie jest łatwo.
No dobra... Spinamy poślady, odkładamy 1650 dolarów miesięcznie i już po... 25 latach mamy upragnioną bańkę.
Z drugiej strony, te zgromadzone środki pozwoliłyby (teoretycznie) żyć potem za 4% wartości foreva... czyli jakieś 40 tysięcy dolarów rocznie. Aleternatywnie możemy liczyć na ZUS. Bo ZUS na nas liczy.
- Z drugiej strony... to wszystko funkcja czasu. Najlepszy moment na posadzenia drzewa był 20 lat temu, a drugi najlepszy jest dziś. Dlatego.. nawet jeśli nie zostanę bogaty, może coś zostanie dla innych i im będzie łatwiej? Mateusz! Łapy precz. Gorąco polecam do poczytania Psychology of Money, Just Keep Buyingi Little book of common sense Investing.
- I jeszcze jednym zdziwieniem się podzielę - wszystko co czytam mówi mi, że cholernie trudno jest pobić rynek (czyli osiągnąć lepszą stopę zwrotu niż to co osiąga rynek). Zwłaszcza, ze nie chodzi o jednokrotne pobicie rynku, tylko o powtarzalne w czasie osiąganie wyników lepszych niż rynek. Przez nie tygodnie, miesiące czy nawet lata, ale dekady.
Najlepsi (ale serio top of the top) mają uśredniony wynik na poziomie 20-30% zwrotu rocznie i biografie, które mówią, że po po kilkunastu godzinach pracy na giełdzie, w swoim wolnym czasie czytają raporty spółek do śniadania, podwieczorku i kolacji, a własne dzieci oglądają tylko wtedy, kiedy potkną się o nie na schodach.
Czyli można? Można... tylko za jaką cenę. No dobra, a gdzie zdziwienie?
- Jestem członkiem klanu finansowych ninja pod wezwaniem Michała Szafrańskiego, gdzie Michał przekonuje do mądrego podejścia do finansów, pracy, życia etc. Pokazuje kierunki dla większości ludzi (bo mało kto ma czas i wiedzę i pieniądze aby próbować ogrywać rynek), a równocześnie Michał od czasu do czasu informuje - wpadło mi takie zlecenie, wpadło mi takie zlecenie, wpadło mi takie zlecenie... Czyli - najmądrzejsze jest pasywne inwestowanie, ale ja jednak sobie poiinwestuję aktywnie. Mi zajęło jakieś półtora roku żeby skumać - to że Michal tak robi, nie oznacza, że ja muszę tak robić i nie ma na nic złego w tym, że nigdy (jak długo zachowam zdrowy rozsądek) tak robił nie będę. Bo zawsze kiedy pojawia się taka rozmowa - to jest moja strategia i patrzcie mili, tak robi mądrzejszy od was (fakt nie złośliwość) to mam (miałem?) poczucie straty, a poczucie straty jest tym, co zachęca do wskoczenie na ten niebezpieczny wagonik, podróż którym (ponieważ za mało wiem i umiem) z dużym prawdopodobieństwem skończy się źle.
- Żeby nie było że wszystko jest złe, paskudne i przed nami tylko złe rzeczy. Pa to: (kliknięcie w obrazek uruchomia animację) źródło: https://ourworldindata.org/grapher/number-of-deaths-from-natural-disasters
Tak, w jakiś przedziwny sposób to mnie właśnie uspokaja.
- Że ludzkość to jednak sprytne bestie i dobrzy obserwatorzy:
- Ich twarze brzmią znajomo...
- Tancerze:
- I jeszcze mały koncert na małym biureczku pewnego Belga:
- I to tyle na koniec tej pierwszej, tegorocznej tygodniówki. Trzymaj kciuki, żebyśmy przeczytali się za tydzień. Albo 10.
- I punkt nadprogramowy - w miarę możliwości, dajcie szansę serialowi na Apple TV, choć to serial dla tych co się lubią
baćniepokoić.
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.