Przyszło nam do głowy wybrać się na północ. W końcu nie często nadarza się okazja aby oglądać Wielką Rafę Koralową. Ta ciągnie się setkami kilometrów wzdłóż wybrzeża i nęci. Trochę poszukiwań, odrobina kombinacji i już wiemy. Jedziemy do Airlie Beach, mamy do zrobienia jakiej 1100 kilometrów. Można się tam dostać pociagiem - drooogo. Samolotem - niewiele taniej. Autokarem, ale to wciąż absurdalne koszty. Można próbować na rowerze lub rolkach, ale to jednak trochę daleko. Dlatego wybraliśmy auto, wypożyczone, rzecz jasna. Podróż najlepiej rozpocząć od nowego tygodnia, dlatego w trasę wyruszyliśmy w poniedziałek, niedługo po wschodzie słońca, kiedy w Polsce trwała jeszcze niedziela...

Mialabyć Toyota Corolla... Wyszedł Mitsubishi Lancer ;D. Po odrobinie formalności można było zasiąść za kioerownicą auta, które wspomnianą kierownicę miało z drugiej strony. Skrzynia biegów tajemniczo automatyczna i choć po środku, to jednak wciąż z drugiej strony... Dziwnie. Najdziwniejsze było jednak to, że kierunkowskazy - coś o czym się zupełnie nie myśli - też były chyba z drugiej strony. Brrrr...


Pierwsze kilometry (na szczęście przebyte bez przykrych konsekwencji) to brutalna gra w orientuj sie i to orientuj sie szybko. Czułem się jak uczniak. Wszystkowiedzący pasażerowie, wszechobecni współużytkownicy dróg, czający się wokół nas wredni panowie policjanci, wreszcie automatyczna skrzynia biegów, która uparła się, że chce jechać tylko na jedynce... Na szczęście zrozumiałem, że jadę na sekwencjii, i już po chwili trójka dumnie świeciła się na wyświetlaczu. Teraz wystarczyło opanować trzymanie się prawej strony pasa, zacząć rozpoznawać znaki i to, czego oczekują inni. Na szczęście, okazało się to łatwiejsze niż przypuszczałem. Co prawda raz po raz zdarzało mi się włączyć wycieraczki zamiast migacza, ale nie każdy przecież, i nie od razu, staje się mistrzem australijskiej kierownicy.

Poranny ruch toczył się leniwie, powoli wyjeżdżaliśmy z miasta, a ja odkrywałem kolejne możliwości Lancera. Udało się ujarzmić 'automat' i przez całą podróż lewa stopa była bezrobotna. Okazuje się równocześnie, że jazda z taką skrzynią jest po prostu nudna. Pozostaje trzymać kierownicę i od czasu do czasu wcisnąć mocniej hamulec czy gaz. A'propos gazu... Mitsubishi ma 'Cruise Control'. Oznacza to, nie mniej nie więcej, że auto bez mojej pomocy utrzymuje nadaną mu prędkość. Chwilę się z tym oswajałem, wreszcie zrozumiałem do czego służą guziczki On, set i acc. Obok był też duży guziczek Cancel, ale do rezygnacji z 'Cruise'a' wystarczy delikatne naciśnięcie gazu lub hamulca. Automat i tempomat sprawiają, że jazda staje się nudna... Za jakiś czas odbiorą kierowcy kierownicę i tak okaże się, że ludzki element automobilizmu jest absolutnie zbędny...

Australijski rząd dba o swoich kierowców, dlatego co kilka kilometrów daje im możliwość zatrzymania się i odpoczynku. Do odpoczynku zachęcają także rozmaite tablice, o wyjątkowo dosadnych przesłaniach. Te delikatniejsze to 'Stop, revive, survive' czy 'Take a rest and refresh', ale można też spotkać 'Brake this drive and survive', podobnie brzmiący apel 'Survive this drive' czy tez nader optymistyczny 'Tired drivers die'. Jechało się nader przyjemnie;) dwa razy nawet zdarzyło się, że próbowano wciągnąć nas w zagadki lub łamigłówki, uzasadniając: 'Play trivia, it may save Your life'...

Australijscy kierowcy są nader zdyscyplinowani. Ograniczenie do 60'ciu - Cruise ustawiony na 60. Przy 80tce, wszyscy jadą 80. Przy 110, sznureczek aut sunie z dokładnie tą prędkością. Wyprzedzanie? 95% takich manewrów odbywa się na specjalnie do tego przeznaczonych pasach, które są dostępne co 10-15 kilometrów. Nikt nie ryzykuje, wszyscy się stosują. Nikt nie szarżuje. Na tej ponad 1100 kilometrowej trasie kilkarazy zdarzało się że przez dziesiątki kilometrów jechał ten sam samochód przed nami, a drugi równie dlugo trzymał się za nami, a odległość między nami była mniej więcej stała. Jak na sznurku.

Czy to oznacza, że w Australi odnaleźliśmy geny germańskie? Może. Ale równie prawdopodobne jest to, że wystarczą odpowiednio surowe kary, wysokie mandaty i ich egzekucja. Przykładowo, za jazdę 56km/h w strefie 40km/h dostaje się 200 $ kary i odbierane są 3 punkty. Tu każdy 'dorosły' kierowca ma punktów 12, i w przypadku wykroczeń są mu one odbierane. 0 punktów oznacza czasowe zatrzymanie prawa jazdy. Punkty wracają po 12 miesiącach. Aha.. Dorosły kierowca to taki, który prowadzi już od 3 lat. Nauka jazdy (learner) ma rok na wyjkeżdżenie 100godzin, po tem ma egzamin i dostaje pierwszą literkę P - provisional, z pulą 4rech punktów. Po kolejnym roku dostaje się drugie P - probation, i tu pula wzrasta do 8. Skutecznym straszakiem są również fotoradary, które są zgrabnie reklamowane na obwodnicy Brisbane: 'Speed cameras - anywhere, anytime'.

Jeszcze o ogłoszeniach na obwodnicy. Trafiają się także informacje o zapotrzebowaniu szpitali na krew: 'Blood stacks low, consider being a donor'. Chciałbym zobaczyć tego typu hasła u nas: 'Potrzebna krew, zostań dawcą...'. Przyszło mi do głowy, że brakuje tam tylko 'Przyspiesz, najbliższe drzewo za 100metrów...'.

Wracając do jazdy, po pierwszej setce kilometrów okazało się, że skrzynia jest wygodna, 'cruise' świetnym rozwiązaniem, a Lancer świetnie przyspiesza i spala poniżej 7l/100km. Średnia prędkość podróży? 88km/h. Tylko ta prawa ręka szukająca drążka zmiany biegów na drzwiach i te nieszczęsne kieunkowskazowycieraczki... Aha, jeździ się w godzinach dziennych. Po zmroku, kto żyw, zjeżdża na postój. Nie, nie boją się ciemności, boją się kangurów, które mogą zostać oślepione przez reflektory, wpaść na drogę i rozbić auto. Że co? Że jak? Taki mały kangurek? Takie wielkie auto? Ano właśnie. Tym bardziej, że kangurki ważą koło 100kg, i mają 1,8m wzrostu... To już lepiej oszczędzić sobie wrażeń i zjechać na postój.

My przejechaliśmy ~850km i na nocleg wybraliśmy sobie St Lawrence... Poczuliśmy się jak w saloonie z dzikiego zachodu, te same mniej więcej warunki bytowe i wszechobecna muzyka country. Do tego opustoszałe ulice i zabite deskami okna... Brakowało tylko oblężenia przez czerwonoskórych. Byliśmy jednak na tyle zmęczeni, że nie kaprysiliśmy, z pewną taką nieśmiałością skorzystaliśmy z toalety i zasnęliśmy przy dźwiękach farmera, co śpiewał, że ma u siebie kury, kurczaki, krowy...

Z zupełnie innej beczki

Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to Top