Dojrzewa we mnie potrzeba zmiany. Jestem zbyt wielkim tchórzem żeby rzucić się na głęboką wodę, potrzebuję powoli i z przekonaniem. Opis mojego przypadku:)

Reset. Zaczynam znowu od nowa, choć tym razem trochę inaczej. Plan jest taki, aby pisać krócej, częściej, sumienniej. Taka obietnica składana samemu sobie.
O czym pisać? O zmienianiu siebie i o tym czego się uczę (jeśli się uczę). Jak się czyta książki i słucha ciekawych audycji i mądrych ludzi, to człowiekowi najpierw robią krzywdę i wywracają trzewia, a potem ma się dwie możliwości - posłuchać i spróbować albo posłuchać i zazdrościć. Więc chcę próbować. A "dziennik" ma mi pomóc w tym wytrwać. Łatwo nie będzie. Boje się, że będzie nieco przesadnie ekshibicjonistyczne. Może ciut pornograficznie. Może też być nudno i depresyjnie. Może być jak w polskim filmie, koń, krowa, kaczka, kura... droga na Ostrołękę. Nie mam pewności, że tę drogę wieńczy sukces. No ale jak się nie wie gdzie iść, to krok w każdą stronę jest dobry.
Na wyjaśnienie przyczyn przyjdzie czas, nie jestem gotowy i nie chcę zaczynać od pokazywania pełnego tła czemu znowu* to robię. To będzie potrzebne, bo dużo w tym chowam frustracji, czyli energii, którą warto przekuć do działania. Dziś wydaje mi się, że potrzebuję czegoś w rodzaju dziennika, który pozwoli mi uporządkować moją codzienność i wytrwać w pomyśle zmieniania się. Może nawet świadomego zmieniania się. Albo odpowiadania sobie, na świadomą potrzebę zmieniania się. Ja to potrafię skomplikować.
Zasady spisane na szybko:
- Ma być krótko
- Ma być codziennie
- Ma być o tym czego próbuje i co to próbowanie przynosi.
- Wyłączamy statystyki i sprawdzamy je tylko raz w tygodniu (to będzie trudne... oj będzie trudne).
Chciałbym też, żeby była to także materia spinająca dwa światy, o których też chcę więcej pisać - o komunikacji i o lepszym rozumieniu analityki działań internetowych. Nie wiem kiedy znajdę na to czas.
Dlaczego to robię i jak to się ma do potrzeby zmiany?
Robię to dla siebie. Okazja aby pozbierać myśli i spisać działania. To także eksperyment. Umowa z samym sobą podpisywana na tydzień. Powinienem zatem pomyśleć o nagrodzie.
Punkt wyjściowy:
Testuje na sobie:
- Wstawanie wcześniej (bo fenomen poranka, a wszystkie nieprzespane godziny idą na konto Marty)
- Przybliżenie się do zasady: chce robić to co chce robić
- Wdrożenie rozwiązania - jeśli coś nie jest kategorycznym tak, jest kategorycznym nie
- Uczenie się nowych rzeczy
- Częstsze się uśmiechanie
- Szukanie sposobów na rozpraszacze uwagi
Czytam:
Po co o tym piszę? Bo to są moje motywatory. Tzn to są ważne elementy mojej codzienności. Trochę mnie otwierają, trochę mnie zachęcają do próbowania. Do bycia ciekawym świata. Zwykle mam kilka rzeczy napoczętych równocześnie. W tym momencie jest to Brandwashed, 100$ startup, Fenomen poranka, Plaża za szafą i napoczynam Niewiernego. Kiedy czytam? Zwykle w tramwaju. Jak to jest, że się w tym nie gubię? Mam kindle, który pozwala mi mieć książkę zawsze pod ręką
Nie zamierzam:
- przebiec maratonu
I gdyby ktoś nie wiedział kim jestem - 34latek pracujący w korporacji, orientujący się że a) kariery w korpo nie zrobię, co mnie specjalnie nie smuci bo b) to nigdy nie było moim celem. Natomiast mam serdecznie dość wewnętrznego narzekania i bycia spiętym jak agrafka. Chcę spróbować inaczej. Spróbować coś zmienić.
Czego się boję?
Że to jednak będzie tylko pornografia, tylko ekshibicjonizm. Że pójdę w tym za daleko.
I oczywiście, że boję się porażki. Ale ten jeden raz (od tego razu) nie zamierzam pozwolić, żeby to była dla mnie wymówka aby nie spróbować. Tak, muszę się pilnować, ale też muszę skupić się na tym żeby próbować. Od siedzenia na miejscu niczego nie przybywa. Chyba że odcisków. Już się nasiedziałem. Teraz trzeba ułatwiać sobie decyzje. I wyciągać wnioski. I znowu próbować.
Tak w sumie to boję się też tego, że za mało wiem. Że to co wiem, to za mało by pisać. W sumie jest na to jeden sposób - więcej czytać, więcej słuchać, więcej próbować.
Co mnie zachwyciło?
Sprawczość. Dziś wymyślam, dziś chcę, dziś działam. Bez niczyjego przyzwolenia. Bez potrzeby akceptu. Moja decyzja, moje ryzyko. Mała wielka wolność.
* Bo już nie raz zaczynałem od nowa i nie raz szukałem swojego miejsca. Więc najgorsze co się może stać, to... spróbować kolejny raz;)
Wiem, że nie zabrzmi to motywująco, ale przypomniała mi się scena z filmu „Jerry Magiure”, kiedy to Tom Cruise wygłosił przemowę i wszyscy bili brawo, a później… Hmm. 🙂
Wojtku, że zacytuję fragment:
I oczywiście, że boję się porażki. Ale ten jeden raz (od tego razu) nie zamierzam pozwolić, żeby to była dla mnie wymówka aby nie spróbować. Tak, muszę się pilnować, ale też muszę skupić się na tym żeby próbować.
Nie wiem co będzie później. Ale mam prawie 100% pewność, co będzie później, jeśli nie spróbuję. Więc rzucam sobie wyzwanie.
Swoją drogą, Ty mówisz o braniu zakładników:
a ja mówię o…