- Słyszałem o tym, że regularny wysiłek fizyczny prowadzi do takich zmian w organizmie, że w pewnym momencie, kiedy przychodzi pora ćwiczenia (i nie ma znaczenia czy to jest siłka, czy basen, czy bieganie), to nie-ma-to-tamto, nie-ma-że-boli albo że-mi-się-nie-chce, trzeba się ruszyć i poćwiczyć, bo organizm się domaga. To mogą być endorfiny, to może być dopamina, to może być nałóg. Jakby się nie nazywało, działa tak, że trzeba się poruszać i już.
- Niestety, tylko o tym słyszałem. Mój organizm jeszcze mi nigdy tak nie zrobił (a mój organizm potrafi mi zrobić różne dziwne rzeczy). Choć może też być tak, że ja nie umiem dobrze swojego organizmu wyczuć, bo mimo wszystko mam na "sumieniu" 1207 treningów conajmniej 7 minutowych w ostatnich 1210 dniach. I w pewnym momencie to już nie jest czy mi się chce czy nie, tylko jest to nieodłączny punkt programu. Co prawda z małymi wyjątkami, ale jednak.
- Mam też namiastkę tego uczucia w taki wieczór jak dziś. Bo z jednej strony, mam ochotę rzucić ręcznikiem i nie napisać tygodniówki (będąc przerażonym jakie to będzie niosło ze sobą konsekwencje, lub tego, że niemal nikt tego nie zauważy, więc i konsekwencji w zasadzie mieć nie będzie). A z drugiej… czuję, że jak nie siądę i nie napiszę, to będzie mi z tym cholera źle. Tym bardziej, że do północy jest jeszcze chwila. Więc siadam i piszę do Ciebie mój list, swoją tygodniówkę.
- Nie pamiętam już kto to napisał, ale odnosząc się do pisania tekstów na swojego bloga wspomniał - staram się pisać tak, żeby moje teksty były niezależne od czasu. Chodziło o to, żeby to co ma do pokazania było zrozumiałe niezależnie od tego, kiedy dany tekst będzie czytany, żeby nie musiał tłumaczyć czytelnikowi kontekstu, okoliczności. Podoba mi się to podejście.. nie tyle ponadczasowość ile umiejętność zrozumienia co jest i będzie ważne i przetrwa…
- Niemniej jednak są takie sytuacje, które budzą emocje, nawet jeśli trwają tylko sekundkę, czy godzinę, czy dzień. Niezmiennie smuci mnie to co w naszym kraju wyprawia nasza władza, obrzydza mnie do jakich ruchów skłonna jest sięgnąć, totalny niesmak budzi to, jakich ludzi stawia na piedestał i jak wiele jest w stanie swoich rzekomych ideałów poświęcić, byle tylko swoje doraźne cele osiągnąć. Jest takie jedno ujęcie, które w tym tygodniu jest dla mnie synonimem ohydztwa.

- I tak sobie myślę - bo tu przecież nie chodzi o samego Bodnara - jeżeli władza jest w stanie popełnić dowolne plugastwo byle tylko upokorzyć przedstawiciela i rzecznika swoich obywateli, który śmie mieć inne niż władza zdanie, to jak zwykły obywatel - nie mający za sobą żadnego urzędu, ani wielkich pieniędzy, ani wiedzy prawniczej będzie mógł sobie w ewentualnym starciu z tą władzą radzić…
- Równocześnie patrząc na to, jak sobie władza poczyna i jak w tym obozie wszystko trzeszczy i jaki fetor zaczyna się zewsząd unosić, mając w świadomości że "pycha kroczy przed porażką", chciałbym mieć do rzeczonej porażki małą prośbę. Czy mogła by się pani pofatygować nieco szybciej? Tu ludzie czekają na powrót normalności.
- I pomyśleć, że ten "spektakl" który mieliśmy między wtorkiem a czwartkiem już przeszedł do stanu zapomnianego i stanu niebytu. Ot kolejny niusik. Naprawdę się nie zorientujemy, kiedy odbiorą nam wolność. Gdzieś w nocy z niedzieli na poniedziałek (bo w innych godzinach się nie da) prezes coś chlapnie, premier uchwali, marszałek zwoła, prezydent podpisze i obudzimy się w nowej rzeczywistości. Przepraszam, w Nowym Ładzie.
- Inna rzecz, ta nasza rzeczywistość w dobie niusików. W dobie "news cycle", gdzie o wszystkim decydują umiejętności zarządzania uwagą, odwracania jej albo skupiania tam, gdzie chcemy. Nie, to nie jest nowa rzecz, mam wrażenie że to już dość dobrze było ogrywane w serialu "West Wing", a to serial przecież z poprzedniej epoki (powstawał w latach 1999 - 2006). I to zdobywanie uwagi muszą umieć nie tylko politycy, ale także marketerzy.
- Są marketerzy, którzy unią w reklamę. W ładny obrazek, ładne copy. W 15-30 sekund materiału, w dobrą muzykę. W trafiony billboard. Podlane budżetem trafia, albo zalewa i robi, albo nie robi roboty. Ale są marketerzy, którzy o tym wszystkim myślą ciut inaczej. Nie robią reklamy, ale tematy do rozmowy. Zdaje się, ze mistrzem tego rodzaju marketingu był Richard Branson, ale pierwszym przypadkiem jaki ja świadomie zaobserwowałem, był skok Baumgartnera
który oglądało się z wypiekami na twarzy.
I tu dochodzimy do ciekawego artykułu będącego studium przypadku RedBulla, który nawet nie produkuje napoju, który sprzedaje, drugie źródełko tutaj;
- Chyba w ten właśnie sposób postanowili o swoim kraju opowiedzieć Egipcjanie:
I nie jestem pewien, czy im wyszło, bo... ten kraj to (o ile pamiętam) trochę inaczej wygląda. Z drugiej strony, nie chodzi o to, jak co wygląda, a jak się to sprzedaje. To przecież o to chodziło w polskiej Mabenie. Tak przecież Paryż stał się miastem zakochanych, a Nowy Jork miastem wielkich możliwości. Wszystko wynika z opowieści i z obrazka. Więc może jednak im się udało? Ale jeśli im się udało, to czemu my nie umiemy?
- Zawsze byłem wyznawcą samodzielności. Wydawało mi się, że tego się uczymy, że tego się od nas wymaga, że powinniśmy i możemy tego wymagać od innych. Że o człowieku świadczy w dużej mierze to, co potrafi sam zrobić. I jeśli potrafi sam, to powinien. A przecież równocześnie dobra drużyna jest silniejsza niż suma umiejętności poszczególnych zawodników. Gdzieś jest granica, której nie umiem nazwać, kiedy trzeba przestać się bawić w Zosię Samosię i oddać rzeczy do zrobienia zawodowcom. Trochę jak Redbull - nie musisz wcale robić napoju, wystarczy że umiesz go sprzedać. Wniosek - naprawdę nie musisz wszystkiego robić sam.
- No chyba, że jesteś zdolny. Kiedyś miałem pomysł, żeby kupić resoraka i zrobić mu zdjęcie z tak bliska, żeby sprawiał wrażenie "pełnowymiarowego" samochodu. Chyba nawet i spróbowałem i okazało się, że to dużo trudniejsze niż się spodziewałem. Ale ostatnio Paweł robi dokładnie to, i jemu cholera to jakoś wychodzi. No ładnie mu wychodzi.

Więcej do zobaczenia na Instagramie Pawła. Zdolna bestia z tego Pawła.
- Więc mówisz, że masz gorszy dzień? No cóż.. to poznaj historię człowieka, który stracił 20 miliardów dolarów w dwa dni. Szybko poszło, rzekłbym.
- Muszę coś zmienić. Albo wrócę na Twittera, albo zacznę więcej czytać, albo muszę mieć oczy szerzej otwarte, żeby Tygodniówki były ciekawsze. Żeby pozostawiały mniej do życzenia (a mi zostawiają niestety). Żebym nie zaczynał w piątek wieczorem bać się niedzielnego poranka ze świadomością "nie wiem o czym napisać". Bo naprawdę często nie wiem. Może za mało czytam… może taki jest efekt właśnie nie bycia na TT (jakoś Instagrama mi nie żal). Może powinienem spróbować teraz pożegnać się z FB (zostając na Messengerze). Może tylko przez tydzień… Chyba spróbuję - zamienię FB na TT.
- Od kilku tygodni mój czas mocno jest zorganizowany przez psa. Jak nie pójdę z nim na spacer, to będę miał w domu kałuże. Jak nie pójdę z nim na spacer i nie wybiegam, to będę miał w domu nad aktywnego psa, który rozniesie domostwo. Także… priorytety. Ale też pies i spacery oznacza słuchanie podcastów (Raport o stanie świata, Pivot, Freakonomics, Polityka insight). Brakowało mi tego.
- Elementem obowiązkowym każdego spaceru jest obwąchiwanie się z innymi psami i jakoś tak się dziwnie składa, że większość spotykanych czworonogów ma gdzieś miedzy 6 a 11 miesięcy. Przypadek? Raczej namacalny efekt zwiększonego wolumenu zapytać "szczeniak" w Google.
- No i jeszcze szachy… gram po kilka partii dziennie. Przez większość tygodnia grałem na Lichess, od kilku dni na Chess.com, ale o ile jeszcze początek tygodnia był pod znakiem serii zwycięstw (i dojścia na Lichess do poziomu powyżej 1300 ELO - niski stan średni), tak od paru dni regularnie zbieram łomot. Co prawda określam to jako płacenie frycowego, ale… no już widziałem jakieś małe jaskółki zwiastujące, że jednak coś zaczynam na szachownicy widzieć. Ale ten etap zdaje się wciąż jeszcze przede mną. Stay tuned.
- Ponieważ to ostatni miesiąc kiedy składamy nasze roczne zeznania podatkowe, niezmiennie przypominam: jeśli jeszcze nie wiesz komu przekazać swój 1% podatku, przekaż go proszę na pomoc Iwonie Englert-Woźniak .
Dane do PIT’a:
Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „Słoneczko”
KRS: 0000186434
Cel szczegółowy: 23/E Iwona Englert-Woźniak
Cóż... wychodzi na to, że i tym razem udało się ręcznika nie rzucić... choć mam też wrażenie, że jedynie próbuję oszukać przeznaczenie. Z drugiej strony... coś być musi do cholery za zakrętem.
Ilustracją do wpisu jest zdjęcie autorstwa Ruben Mishchuk z serwisu Unsplash
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.