- Powinnaś* znać mnie już na tyle, aby wiedzieć, że ten tytuł jest przewrotny, a już na pewno nie niesie rozwiązania (jeśli je znajdę, opatentuje i sprzedam). Dziś mam za to kilka poszlak, ale po kolei.
- To nie będzie traktat o szczęściu. To będzie kolejny raz próba wytłumaczenia sobie samemu, jak to z tym moim odczuciem szczęścia i bicia szczęśliwym jest. Postaram się też uniknąć wszelkich uogólnień, od razu przyznając, że mówię o tym jak ja czuję, a nie jak czują ludzie. Nie wiem jak czują ludzie. Nie mam badań, nie mam ankiet. Mam tylko swoje obserwacje i trochę przeczytanych tekstów, z tego zakresu. Dziś może być całkiem sporo błądzenia.
- Zdaje się że istnieje coś takiego jak teoria względności szczęścia. To, czy czujemy się szczęśliwi zależy od przyjętego przez nas punktu odniesienia. Im więcej osób wokół nas odnosi sukcesy i otacza się aurą szczęścia, tym trudniej nam być szczęśliwymi (jak zawsze, widzimy to co chcemy widzieć i wiemy tylko tyle, ile jest nam pokazywane). Mamy też pewną łatwość w założeniu, że gdybyśmy my byli w butach „tych szczęśliwców” - mając to co mają, robiąc to co robią - bylibyśmy szczęśliwi, tak, jak na nasze rozumienie, oni są szczęśliwi. Skoro nie jesteśmy w ich butach, to nasze szczęście jakieś takie niepełne.
- Z jakiegoś powodu też nasze „szczęście” odbijamy w cudzych oczach, jakby to dzięki ich spojrzeniu to, co nam sprawia przyjemność miało być jakieś bardziej wartościowe. Jakby było cokolwiek złego, w wartości, którą tylko my dostrzegamy. To może być jakiś aspekt „stadności” człowieka, czyli obawa, co powie stado, kiedy odwrócę się do niego zadem i czy aby na pewno przyjdzie mi z pomocą, kiedy będę tego potrzebował.
- Na to wszystko jeszcze szczypta marketingu i tworzenie potrzeb, często zupełnie nic w nasze życie nie wnoszących. Winię też za to Tomka Saywera, i jego technikę (nie)dzielenia się malowaniem płotu.
- Przy czym może nie powinniśmy skupiać się na "szczęściu", a na zadowoleniu, zaspokojeniu.
Ktoś powie - ale to to samo. No prawie. Bo oprócz tego, że to zabawa słowami, to także zabawa znaczeniem. Szczęście, szczęśliwość jest bardzo ulotne. I mocno przemijające. Trudne do zdefiniowania. Zatem, zamiast o tym co nieokreślone, spróbujemy skoncentrować się na bardziej konkretnych rzeczach. Czemu?
Ponieważ to co konkretne, jest osiągalne. Ponieważ na postawienie na "więcej", należy spytać "ile" i "w jakim celu". W przeciwnym razie, będziemy gonić w piętkę, próbując uchwycić nieuchwytne "więcej" właśnie. I nigdy nie będziemy wiedzieli ile to już. Wiecznie odraczany cel odmawia prawa do bycia zadowolonym, pozostawiając zawsze ogromny niesmak braku satysfakcji. - Pieniądze szczęścia nie dają, ale dają możliwości. Nie powinny być celem same w sobie, ale mogą być katalizatorem. Ale dobrze wiedzieć "ile tych pieniędzy trzeba" i "dlaczego". Są tacy, którzy mają (niemal) wszystko, mogą niemal wszystko mieć, ale już nie wiedzą, po co im to. Z drugiej strony Agata wie ile jej potrzeba i zdaje się jest na dobrej drodze aby to zdobyć.
Ja wciąż nie wiem, ale rozumiem że to ważne. A na to wszystko jeszcze trafiam na taki materiał:
Nie, to nie jest żadna magiczna sztuczka, ale kolejna poszlaka. To co zapamiętam, to:
"more is not an answer"
- Przy okazji przypomnę znakomity ted talk zatytułowany "Enough".
Greed is a little bit more than enough.
- Swoją drogą... za dużo wszystkiego to też nie jest dobry pomysł. Za dużo słodyczy - zło, za dużo jedzenia - zło, za dużo alkoholu - zło. Za dużo sportu - zło, za dużo snu - zło. Za dużo ascezy - zło. Za dużo sexu (czy ja to naprawdę tu zostawię...?). Hmm. Nie znam tego stanu. Może to wyjątek potwierdzający regułę?
- W tym miejscu podzielę się z Tobą moją oceną "Finansowej Fortecy" o której już wspominałem, że czytam. (I nie, sex nie ma nic wspólnego z fortecą). I... podzielę się z Tobą dwoma aspektami tej książki. Co mi się w niej podoba, a co troszkę mniej.
+ Podoba mi się to, że to elementarz. Dla takiej lamy jak ja, to był bardzo przyjemnie napisany przewodnik po świecie narzędzi finansowych. Zostałem wzięty za rękę i odpowiedziano mi (raz jeszcze) - to są pieniądze, pieniądze papierowe tracą na wartości, jak nie chcesz tracić wartości swojego majątku, dobrze abyś coś z tym zrobił, możesz kupować akcje, obligacje, złoto, mieszkania, pochodne. Dobrze je sobie poukładać i dzięki temu żyć szczęśliwie... spokojniej. Jak to sobie mądrze poukładasz, to jeżeli nie wydarzy się katastrofa, to wszystko na raz raczej nie grzmotnie. Może będziesz biedniejszy, ale nie zostaniesz z niczym. Pomyśl o tym.
+ Drugim niewątpliwym plusem było to, że uświadomiło mi (o czym też już pisałem) że muszę przemodelować swoje podejście. Z jednej strony zmusiło mnie od przejścia "porozrzucałem po różnych kontach" na "porozrzucałem trochę mądrzej i poukładałem w konkretne obszary i cele". Skłoniło mnie też do popatrzenia jak ten mój "majątek" zmieniał się w czasie i troszkę mnie to też uspokoiło.
- Co mi się mniej podoba, to zostawienie mnie bez odpowiedzi na pytanie "what's next". Jedyne co mi zostało w głowie to "so what". Tzn bardzo fajny przewodnik, ale brakuje mi jasnego kroku dalej. To książka, która raczej była... no chyba rzeczywiście najbardziej podstawową cegiełką, do tego żeby sięgnąć po coś poważniejszego (o ile chcesz zostać inwestorem). Bo na podstawie samej tej książki, nie bardzo wiem co miałbym, zrobić teraz. Autor podpowiada - "jak masz 10 tysięcy złotych to zacznij odkładać na zakup nieruchomości pod inwestycje, jeśli to coś, co czujesz.";
Cholera... mam (dzięki dziadkowi i rodzicom) kawałek nieruchomości i jakoś nie ma we mnie "ciągutki" żeby pchać się po kolejne. I choć "mury to mury" i może to świetne zabezpieczenie to... nie wiem czy od tego bym zaczynał.
Wiec z przykrością powiem - nie sięgaj po tę książkę, ponieważ niewiele Ci podpowie. Jeśli chcesz, chętnie Ci ją pożyczę, ale... obawiam się że nie jest ona dobrym początkiem do zajęcia się inwestycjami.
Że chcę od jednej książki zbyt wiele? Gdyby nie to, że nie jedna książka już potrafiła bardzo poprzestawiać mi (i nie tylko mi) w głowie, to bym się pewnie nie wymądrzał. Ale pamiętam że Finansowy Ninja naprawdę walnął mnie parę razy po głowie i jest to książka którą gorąco polecam i którą niejednokrotnie już dałem na prezent. Bo niesie ogromną wartość. A jeśli ktoś myśli o wejściu w świat inwestycji...
- O ETF'ach słyszałem bardzo dawno temu. Dosłownie słyszałem, w podcaście Freacomics, i bardzo chciałem w "to wejść". Tylko że nie miałem pojęcia jak. I forteca mi na to pytanie także nie odpowiada. Mówi że są, ale niewiele więcej. Mówi, że musze mieć rachunek maklerski, że muszę sprawdzać rodzaj ETFów, że są lepsze i gorsze ETFy ale... naprawdę nie mam pojęcia jak miałbym to zrobić.
A tak się składa, że od września (cholera, o tym też już pisałem) w ETFy inwestowałem (brzmi cholernie dumnie), bo Michał Szafrański i Finax dali mi do ręki narzędzie i powiedzieli - z nami to możesz zrobić. W zasadzie od dziś. Bardzo szybko, bardzo łatwo. Przy okazji cały czas o tym edukując...
Czy to nie jest too good to be true? Czuję to ryzyko, ale... czuję, że prowadzą mnie ludzie, którzy wiedzą co robią. Ryzyko jest moje, ale mam wrażenie, że wybrałem naprawdę dobrych przewodników.
- Wracam trochę do Kahnemana (bo wciąż go jeszcze nie skończyłem), ale akurat mam uwagę związaną z inwestowaniem, która podpowiada także dlaczego w trosce o swoje zdrowie psychiczne nie należy zbyt często sprawdzać wartości posiadanego portfela akcji:
"Closely following daily fluctuations is a losing proposition, because the pain of frequent small losses exceeds the pleasure of the equally frequent small gains".
Thinking Fast and Slow
I jest jeszcze jedna podpowiedź - pewnego rodzaju życiowe "zakłady" finansowe należy traktować "globalnie", tzn nie rozpatrywać ich w pojedyńczo (wygrana / przegrana) a jako całościowy zbiór. Pod warunkiem że są one od siebie niezależne (tzn nie tworzą szeregu połączonych zdarzeń, z których jedna porażka czyni cały szereg przegranym).
- Przy okazji, Michał otworzył znów drzwi do "Klanu Finansowych Ninja". Tu możecie przeczytać o tym więcej, ale gdybym miał powiedzieć czy do tego przystąpienia zachęcam (zwłaszcza za te pieniądze) to... nie wiem. Z jednej strony, to miejsce pełne mądrych i aktywnych ludzi. Miejsce bez hejtu. Miejsce w którym pojawiają się takie oferty jak Finax, przeciekawe lajwy o inwestowaniu, tak - warto tam być. Czy warto tam być za 600 złotych rocznie? Bardzo nie wiem. Równocześnie, czy ja będę chciał tam zostać (na trochę innych warunkach) kiedy skończy się mój "abonament". Na ten moment - zdecydowanie tak. Ale nie umiem dać Ci konkretnych powodów dla których Ty powinnaś. Dlatego, choć korzystam nie umiem rekomendować. Tym bardziej, że ja mocno wierzę w swoje rekomendacje.
- Jeszcze w temacie poszlak do dobrego życia - dwa ciekawe artykuły.
- W pierwszym przeczytasz m.in. o wartości wyboru "rozwoju" nad wygodą, o tym co daje zaakceptowanie odrobiny niewygody, jaką myślą potraktować swojego "imposter syndrome" i wreszcie że trzeba dbać o siebie, chłopie. Cytat, który z tego artykułu chcę zapamiętać to: I don’t mind what happens gdyż jak długo będę żył, tak długo mogę próbować.
- w drugim, przeczytasz o obserwacjach poczynionych na zjeździe absolwentów Harvardu w 30 rocznicę ukończenia uczelni. Z tego artykułu z kolei zapamiętam:
- Our strongest desire, in that same pre-reunion class survey—over more sex and more money—was to get more sleep.
- When the bell atop Memorial Church tolled 27 times to mark the passing of 27 classmates since graduation, we all understood, on a visceral level, that these tolls will increase exponentially over the next 30 years.
i.. tak sobie myślę, że może następnym razem skorzystam z zaproszenia na spotkanie klasowe. Inna rzecz, że do czasu następnego spotkania, mogę zdążyć się rozmyślić.
- Czasem wydaje mi się, że znam angielski. Wtedy właśnie trafiam na takie zdanie w jednym z przytoczonych powyżej artykułów:
„Typically for me, back then, this was a case of facetiousness disguising earnestness”
i myślę sobie - Wicie, Wicie, Wicie... to wciąż dla Ciebie język tak bardzo obcy...
- Dla wytrwałej czytelniczki* nagroda. Pozytywne wibracje saksofonów poparte niebagatelnym ruchem scenicznym:
i tylko nieco perkusisty żal.
- Kiedy orientujesz się, że żyjesz w przyszłości
i że nie tak miała ona wyglądać
- Ale tak bardzo mnie korci, aby spróbować włączyć się na najbliższy call tak:
- gdyż oczywiście cytatem roku jest:
- a skoro jesteśmy przy podejściu do tej naszej nowej rzeczywistości, to troszkę otuchy postara się w nasze serca wlać Roman Łoziński (jeden z tych, którego zawsze lubię posłuchać)
- Skoro kontrola najwyższą formą zaufania, to ciekawe jestem skali wyszukań o których Roman Łoziński wspomniał na jednym grafie.. I wygląda to tak:
co trochę pomaga wierzyć w ludzkość... ale jednak, znać Polaka w potrzebie:
- Bo trzeba myśleć o użytkownikach, zawsze zimą i właśnie wtedy nasz bug możemy zmieć w feature...
- Odsłaniając trochę swojej rzeczywistości, taki slajd popełniłem w ubiegłym tygodniu i pomyślałem sobie, że... on tu cholera trochę pasuje. Żadne wielkie odkrycie, ale jednak ludzie (bo marketerzy to jednak też ludzie) często o tym zapominają:
i myślę sobie - oczywiście że to jest przegadany slajd.. ale cały czas mi się podoba.
- A tu jeszcze bardzo ciekawa prezentacja o tym, jak to się stało, że Google od wyszukiwarki, która pozwalała rosnąć wszystkim, dochodzi do momentu, w którym zaczyna być konkurencją dla wszystkich... Wszystko dlatego, że coraz więcej "ważą" Zero Clicks.
- Chciałbym już skończyć tę tygodniówkę, ale ... no nie mogę. Tym bardziej, że jeszcze mam Ci do pokazania taką jedną aplikację, która podpowiada medytacje, podpowiada cytaty i zadaje mądre pytania. Jakie pytania?
Np. takie:
- na czym chcesz się dziś skupić (wybierz trzy).
A jak wybierzesz te trzy, to spyta:
- skoro wybrałeś te, to jaka jest najważniejsza rzecz, którą w tym obszarze zrobisz.
Przebiegła bestia. A przy okazji pięknie prosta. I takim cytacikiem Cię jeszcze uraczę:
- Na vimeo trwa mały festiwal filmowy i nagrody rozdają, a przy okazji pokazują najciekawsze materiały dostępne na ich platformie. Mnie wciągnęła reklama łącząca taniec z opowieścią seniorów
- a na drugą nóżkę, reklama Lego, która pięknie mówi o pragnieniach i możliwościach jakie świat daje młodym:
- Raport z pierwszego tygodnia ostatniego eksperymentu... Nie brakuje mi Instagrama, nie brakuje mi twittera (choć czasem wchodzę "podglądać" wybranych autorów, jak np. Benadicta Evansa). Pilnuję się, aby nie scrollować facebooka ale... jakoś mi z tym zdrowiej.
* Tak jak pisałem w 43 Tygodniówce, mierzę się z problem jak zwracać się do czytelnika kiedy piszę tygodniówkę. I wbrew powszechnej konwencji, zamierzam zwracać się do Ciebie, Czytelniku, „w wersji kobiecej”. Taki eksperyment. Ciekaw jestem czy dla Ciebie ma to jakiekolwiek znaczenie. Się przekonajmy. Czy to ma znaczenie dla mnie? Trochę ma. Trochę czuję, że robię to z premedytacją. Ale... dobrze się z tym czuję,. Tak, właśnie tak chcę.
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.