Z punktu widzenia użytkownika, w Internet to miejsce w którym wszystko jest, albo przynajmniej było, a przynajmniej może być - za darmo. Dostęp do najnowszych newsów - za darmo, dostęp do śmiesznych kotków, piesków i dzieci - za darmo, dostęp do znajomych i znalezionych przez nich śmiesznych kotków i piesków również oczywiście za darmo. Do komentarzy - za darmo, do zdjęć - za darmo. Do seriali, wydarzeń sportowych, najnowszych filmów, płyt - za darmo. You name it, they’ve got it. And they are giving it for free… Crazy, right? Right.
Co więcej, rozmaitym firmom również zależy na tym, aby wiele tego, za co dotychczas kazali sobie płacić, dawać za free. Choćby po to, abyś tego posmakował. Abyś spróbował właśnie ich produktu. Częściowo takie zachowanie wymusza konkurencja - jeśli inni dają za darmo, to i Ty zapewne będziesz musiał, ponieważ w przeciwnym razie będą korzystać z rozwiązań cudzych, a nie z Twoich.
Za darmo ma swoją cenę
To co dostajesz za darmo wiąże się z kilkoma konsekwencjami.
- Albo - to co dostajesz nie ma pełnej funkcjonalności (ograniczenie może być też czasowe, ilościowe, efekt końcowy może wiązać się z naniesieniem jakiejś formy znaku wodnego na pliku wynikowym)
- Albo - to co dostajesz nie jest tak dobre, jak to co płatne (oczywiście, wszystko zależy od tego co rozumiemy jako „tak dobre” i dla kogo, ale dla przeciętnego użytkownika praca na ubuntu vs windows czy osx jest swoistego rodzaju wyzwaniem, nawet jeśli wynika to stricte z przyzwyczajeń… i niestety ciężko jest przedkładać przyjemność pracy w Gimpie nad doświadczenie pracy z Photoshopem)
- Albo - to co dostajesz wiąże się z uciążliwymi, wyskakującymi raczej częściej niż rzadziej reklamami, które zasłaniają właśnie tę funkcjonalność albo tę ikonkę którą bardzo chciałbyś w tym to momencie kliknąć… jakby Ci co to projektowali wiedzieli, przypuszczali w co i kiedy będziesz chciał sobie paluszkiem lub kursorem pacnąć..
- Albo - to co dostajesz wiążę się z ryzykiem, że na swój komputer ściągasz coś, czego ściągnąć nie chciałeś i, co nawet ważniejsze, wcale nie musisz wiedzieć że masz nowego lokatora, ani co ów lokator robi. Może być niegroźny prawie wcale, albo będzie groźny na tyle, że podmieni Ci numer konta bankowego, na który chcesz coś wpłacić - lub wersja jeszcze smutniejsza - przekazując komuś swój numer konta zmieni cyferki tak, aby pieniądze miast trafić do Ciebie, trafi do Twojego - w pierwszym momencie wydawałoby się - darczyńcy.
Tym sposobem dygresja zrobiła mi się dłuższa niż wstęp do tekstu właściwego. #przprszm, wciąż się uczę.
Tyle marudzenia o tym, co widać z punktu widzenia użytkownika. A z punktu widzenia marketera / firmy? Tu zaczyna być nawet ciekawiej.
Druga strona monety
Marketer też człowiek, więc i on jest przyzwyczajony do tego, że Internet to jest ten darmowy świat. Co gorsze, wszyscy wokół powtarzają, że Internet, to takie magiczne pudełko, gdzie wrzucasz złotówkę, a wyjmujesz - za każdym razem i to bez żadnego wysiłku - grube tysiące. Takie cudowne pecunia mobile. To przypuszczenie potwierdza też przecież tysiące „case studies” gdzie firmy i agencje prześcigają się w dowodzeniu, jak to przy zerowych nakładach skosili grubą kasę. Cudowne kampanie adwords, kampanie wirusowe czyli niemal święty graal współczesnego marketingu - zrobić coś (oczywiście za darmo) co pokochają wszyscy i będą się dzielić i wychwalać, i dzielić i znowu wychwalać - a Ty drogi marketerze zdobędziesz wyjątkowe uznanie na dzielni...
Co w tym wszystkim jest złego? Nic, poza tym, że to bujda.
Przede wszystkim, rzeczy nie powstają za darmo. Ktoś je robi, poświęca swój czas, wiedzę i umiejętności. To kosztuje. To czy robi to do Internetu, radia, telewizji, prasy czy dowolnego innego medium, nie ma znaczenia, przynajmniej nie w kwestii wysiłku, jaki musi w to włożyć. Jeśli ma to zrobić dobrze, musi się do tego przyłożyć. Inna może być natomiast motywacja - produkcja rzeczy do telewizji (w percepcji poważniejszego medium) może być pewną nobilitacją, więc ktoś może być skłonny zrobić coś taniej, byleby jego praca na małym ekranie się pojawiła. Ale tak zadziała młodzik. Na starego wygę ta sztuczka nie zadziała - on wie, ile kosztuje jego praca i jego czas…
Wszystko na opak
Przechodząc natomiast do sedna, choć od drugiej strony. Będę dowodził przez zaprzeczenie. Zatem - przypuśćmy, że Internet jest krainą mlekiem i miodem płynącą, w której wszystko jest za darmo, a zwroty z inwestycji przebijają wszelkie możliwe sufity. Taka giełda, na której każdy wygrywa. Takie kasyno, gdzie każdy gracz rozbija bank, a właściciel interesu jak każdy hazardzista noc w noc wykłada na stół kolejne miliony łudząc się, że tym razem karta się odwróci…
Do takiego kasyna, wszyscy waliliby drzwiami i oknami. Każdy chce wygrywać. Giełda bez bessy została by sparaliżowana tysiącami zleceń spływającymi każdej minuty… Każdy chciałby się tam dostać, każdy chciałby uszczknąć coś dla siebie. Ba, każdy byłby skłonny zapłacić troszeczkę więcej, niż płaci sąsiad z prawej i sąsiad z lewej, byleby tylko wyrwać swój kawałek tortu (odpowiednio większy niż ten kawałek co wyrwie sąsiad z prawej lub z lewej).
I nagle za to, aby znaleźć się na odpowiedniej pozycji, trzeba zapłacić… Za to, aby wyjąć kwotę X trzeba włożyć kwotę nieco mniejszą od X ale wcale nie tak pomijalną. Bo jeśli ktoś oczekuje zwrotu na poziomie 10%, to będzie skłonny zapłacić 90%z X tylko po to, aby te swoje zyski zdobyć… I takich co są skłonni wyłożyć 90% jest mniej niż tych co wyłożą 50% więc też tłok w tej grupie odpowiednio mniejszy… I tak, wciąż można się łudzić, że wkładając złotówkę można wyjąc dużą (albo małą) bańkę ale - bądźmy poważni - mało to prawdopodobne. Nie po to wkładam 90% z X żeby ktoś kto włoży 0.000001X zgarnął mi pulę z przed nosa…
Internet - Zady i walety
Największą siłą i największą bolączką Internetu jest bardzo niski próg wejścia i tworzenia w nim. Każdy może nagrać filmik komórką i wrzucić go na YT, ale nie każdy może kręcić filmy, które zostaną pokazane w telewizji. Nawet tej najbardziej lokalnej, nawet tej tramwajowej. Każdy może wrzucić mniej lub bardziej udany mem na demoty, kwejka czy wykop, ale nie każdego rysunek czy żart zostanie opublikowany w Przekroju czy Wprost. Każdy może pisać bloga, ale już nie należy się łudzić, że ktokolwiek te teksty opublikuje… Ja na ten przykład wciąż się łudzę, że ktoś je zacznie czytać😉
Niski próg wejścia oznacza też dla odbiorcy przede wszystkim makabrycznie dużo treści, przez które musi się przegryźć, aby odkryć właśnie Twój tekst, zdjęcie, filmik, mem. I o ile nie jest to wielkim problemem dla twórcy amatora, o tyle może być to wyzwanie dla firm i marek, które zainwestowały konkretne budżety w produkcje bytów internetowych właśnie. I one muszą odpowiednio zadbać o promocję swoich dzieł… gdyż z każdym dniem, z każdą godziną, coraz mniej zostawia się miejsca na przypadek. Dużym / bogatym taniej jest kupić sobie ubezpieczenie w formie odpowiednio mocnej promocji*. A co pozostaje mniej majętnym? Spryt;-) I to, że obecność online w znacznym stopniu ograniczona jest jedynie wyobraźnią… wszystko inne można zrealizować;-)
*Do zakupu takiego ubezpieczenia najtrudniej czasem przekonać przełożonych. Bo w Internecie przecież wszystko jest za darmo...
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.
Zły dzień?
Nie, narastająca obserwacja;-)