Kilka dni temu pisałem o 'poradzie' jaką Gazeta Prawna miała dla przedsiębiorców, którzy dostali sądowy nakaz spłaty. Rada była krótka - nie płać i odwlekaj, jak długo się da. A jak długo się da? Moim skromnym zdaniem, za długo. W mojej sprawie (w której oczywiście obiektywny być nie mogę) wygląda to tak...
- od 2008 roku byłem zatrudniony na podstawie umowy o pracę
- 1wszego września br. zerwałem umowę ze względu na ciężkie naruszenie prawa pracy przez pracodawcę (brak wynagrodzenia za dwa miesiące i galopujący trzeci...) wnioskując o wypłatę zaległego wynagrodzenia oraz odszkodowanie przysługujące mi z tytułu naruszenia prawa pracy..
- 1 wszego października złożyłem pozew do sądu z wezwaniem do zapłaty.
- 14 października sąd wydał nakaz zapłaty
- 4 listopada pozwany złożył sprzeciw
- 15 listopada dowiedziałem się, że sąd wyznaczył rozprawę na... 15 lutego 2011..
Więc czego się czepiam? Że sądownictwo nierychliwe, że zawalone sprawami, że brak rąk do pracy (hłe, hłe...) czepiam się tego, że wszyscy mają mnie w dupie. I nie tylko mnie.
Po pierwsze, moja sprawa jest akurat prosta jak budowa cepa. Albo moje roszczenia na podstawie umowy o pracę są zasadne i wtedy fajnie by było, gdybym te wnioskowane środki odzyskał, ponieważ mogą one być podstawą mojej dalszej egzystencji, albo - moje roszczenia są bezzasadne i powinienem się odstosunkować, a nie zabierać czas Najjaśniejszemu Sądowi i psuć krew byłemu pracodawcy. Co w tej sprawie zmieni się do lutego? Ja mogę zgodnie z literą prawa zdechnąć, pracodawca może zwinąć żagle lub... No właśnie, lub co? A skoro nic, to po co to odwlekać?
Co więcej, mam prawo przypuszczać, że nie jestem jedynym, który jest wierzycielem mojego byłego pracodawcy. Jeszcze więcej, ten człowiek nadal zatrudnia ludzi, nawet wówczas, gdy jak twierdzi, nie ma środków na płacenie bieżących zobowiązań. To podmiot, który ma kilkunastomiesięczne zaległości w płatnościach do ZUS... A teraz ma jeszcze listopad, grudzień, styczeń i luty na dalsze prowadzenie swojego bardzo uczciwego interesu, który najprawdopodobniej zaowocuje kolejnymi pismami procesowymi pracowników i podwykonawców...
Decyzja Sądu, nawet podjęta w dobrej wierze i uwarunkowana zablokowaniem wszystkich wolnych terminów od dziś do 15 lutego (90 dni, czyli jakieś 60 dni roboczych zawalonych papierami i robotą po sufit) prowadzi do kilku wniosków. Po pierwsze, uczciowość jest przeżytkiem. Po drugie, nieuczciwość nie jest problemem. Po trzecie - sądy w Polsce ułatwiają życie tym, którzy z prawa i pracowników kpią. Po czwarte - opieszałość decyzji doprowadzi do pogorszenia sytuacji większej grupy ludzi. Efekt zbitej szyby - zamiast podjąć decyzję o przecięciu wrzodu, odkładamy diagnozę w czasie, bo przecież tak ładnie ropieje... Szkoda tylko, że to wrzód na mojej du...szy..
Swoją drogą, nauczka na przyszłość. Iść do sądu aby bronić swoich racji i praw? Tylko w ostateczności, tylko dla wytrwałych, tylko dla głupców?
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.
Wit
Zanim skrytykujesz cały kraj i cały system odpowiedz sobie na pytanie, co zrobiłeś żeby tobie było lepiej i co zrobiłeś żeby ludziom zależnym od ciebie było lepiej.
Zacznij od małych spraw czy przyszedłeś do pracy kiedykolwiek punktualnie? Czy ktoś ci robił problemy z tym że wyszedłeś wcześniej, wyjechałeś na 10 dni za granicę nie wypisując wniosku urlopowego i nikt nie zaliczył ci tego do urlopu, czy rozliczyłeś swoich podwładnych rzeczowo chociaż raz, czy mówiłeś zwyczajnie prawdę, dochowałeś tajemnicy umowy, czy nie pozorowałeś pracy przez prawie rok, czy szanowałeś pracę swoich współpracowników, którzy cisnęli i z nadziejami że coś się uda zmienić na lepsze wkładając w swoje plany czas, energię, pieniądze – czy zrobiłeś jeden telefon, żeby wcielić w życie plany, które jak zapewniałeś wcielałeś od pół roku w życie? Czy uszanowałeś cudzą własność, czy może uznałeś że sobie ją weźmiesz? Czy szanowałeś swoich podwładnych będąc ich przełożonym, zdaje się, że z planowanych cotygodniowych spotkań udało ci się zrealizować na 20 możliwych 3. Czy spełniłeś ich oczekiwania jako ich szef, gdy nie bardzo orientowałeś się w tym co oni robią, bo musiałeś napisać 4 wiadomości na godzinę na blipie? Czy nie jest to dziwne, że twoi podwładni na pytanie czym ty się właściwie zajmowałeś zażenowani milczeli? Czy wypuściłeś te wszystkie wywiady z fajnymi ludźmi, które bardzo chętnie przeczytała by cała Polska, w które nie tylko ty byłeś zaangażowany ale i inni ludzie, ile z tych wywiadów przestało być aktualnych zanim przypomniałeś sobie, że trzeba się za nie zabrać, żeby je spisać? Czy byłeś zwyczajnie uczciwy zapewniając, że wszystko jest pod kontrolą, a przepytywany bardzo się denerwowałeś, że ktoś się pyta i improwizowałeś zupełnie nielogicznie? Czy nie byłeś informowany na bieżąco o sytuacji twojej firmy i wręcz proszony o zaangażowanie? Czy nie przedstawiano ci propozycji rozwiązań, terminów i wariantów wyjścia z sytuacji? Czy miałeś źle? Czy nie miałeś szansy i warunków na zrobieni czegoś naprawdę wielkiego? Czy dano ci za mało zaufania? Czy ci się zwyczajnie chciało?
A może tak jak u poprzednich pracodawców było źle, bo wszyscy na około byli głupsi i źle do ciebie nastawieni?
Zanim zalejesz świat swoimi żalami, może warto żebyś spojrzał w lustro.
spojrzyj w lustro zanim napiszesz komentarz.