Zgodnie z bardzo ogólna definicją, przytoczaną za Wikipediią, społeczeństwo obywatelskie to społeczeństwo charakteryzujące się aktywnością i zdolnością do samoorganizacji oraz określania i osiągania wyznaczonych celów bez impulsu ze strony władzy państwowej.
Społeczeństwo obywatelskie, w moim rozumieniu, to taka grupa ludzi, która nad Ja przedkłada My i działa niezależnie od tego, co zrobią Oni, czyli władza. Takie są założenia. Niestety, w naszej rzeczywistości, Oni robią wszystko, żeby Nam się chciało coraz mniej i żeby każdy z Nas skupił się tylko na swoim Ja, bo wtedy żaden z Nas nie będzie przeszkadzał Im. Trochę to straszne.
Od dziesięciu lat mam prawo i uczestniczę w wyborach. Lokalnych i krajowych. I z każdymi wyborami, coraz trudniej mi wybrać tego, na którego głos oddam, ponieważ nieustannie dociera do mnie, że znowu nie głosuję za, ale przeciw, a także że głosuję nie dlatego, że wierzę w to, że ta czy inna ekipa coś wprowadzi, ale po to, aby inna ekipa nie wprowadziła czegoś innego. Każde wybory, a potem każda kadencja odziera mnie ze złudzeń. Politycy robią co mogą, aby udowodnić mi, że jestem potrzebny raz na cztery lata, a w przerwach mam nie przeszkadzać w ich zabawie. I to niezależnie od szczebla. Świetnie bawią się ci na górze, świetnie bawią się ci na dole, tylko nam jakby mniej jest do śmiechu.
Mi wciąż się chce. Mam świadomość, że nie pójście do wyborów jest gorszą decyzją. Zaczynam rozumieć, że oddanie nieważnego głosu to jak wołanie na puszczy i to decyzja błędna (o czym za chwilę). Tylko że... takich jak ja jest coraz więcej, a tym samym powiększa się grupa ludzi, którzy ze stanu "nie wierzę w to, ale głosuję bo to mój obowiązek" przechodzą do grupy "nie wierzę w to, mam dość wybierania mniejszego zła i wy frajerzy za nic w świecie mojego głosu nie dostaniecie". Prawo do głosowania przestało być prawem i przywilejem. To tylko smutny, nic nie znaczący rytuał raz na jakiś czas.
Ta skuteczność naszej klasy(?) politycznej jest zatrważająca i tworzy coś na kształt nakręcającej się spirali. Im mniej ludzi głosuje, tym gorsza niestety jest ekipa która dochodzi do władzy, bo mniejszej ilości głosów potrzebuje aby wygrać. Im gorsza jest ekipa, tym gorzej rządzi, tym mniej ludzi wierzy w politykę, tym mniej ludzi pójdzie do wyborów, tym mniej głosów potrzeba aby wygrać, tym gorsza będzie ekipa rządząca. Tak to działa, tak to się kręci. I cztery lata temu mogliśmy się łudzić, że dzięki zaangażowaniu młodych, coś się zmienia. Tylko że PO przyszło do władzy i nic nie zrobiło. Sfrajerzyli, rozczarowali, olali. Okazali się tacy sami jak wszyscy inni, nic nie mają do zaproponowania, poza tym, że chcą przy władzy trwać. Że nie mam racji? Ktoś powie, że się starają, że walczą i próbują? Ktoś może nawet powołać się na fakty i decyzje. Tylko jakie znaczenie mają fakty? Znaczenie ma to, jak sytuację postrzega ta coraz mniejsza grupka wyborców...
Dlaczego nie pójście na wybory albo oddanie nieważnego głosu jest błędem? Przede wszystkim dlatego, że to działanie w konsekwencji legitymizuje wybraną władzę. Mówi się, że nie idąc do wyborów, tracisz prawo do komentowania i oceniania władzy.. Coś w tym jest, ale... Nie idąc na wybory, lub oddając głos nieważny, zmniejszasz pulę głosów, które decydują o wyniku. Co oznacza, że trzeba zgromadzić mniej głosów, aby wygrać wybory i przejąć władzę. Co oznacza, że nie idąc na wybory, głosujesz na zwycięzcę. I jesteś dokładnie tak samo odpowiedzialny jak Ci, którzy ich wybrali, a nawet bardziej, bo im to zwycięstwo ułatwiłeś - tym sposobem Twój głos liczył się podwójnie 🙂 Takie to sprytne. Pozwoliłeś, aby mniejsza grupa zadecydowała, kto będzie rządził naszym krajem. Dzięki temu, 40 milionowy naród rządzony jest za pomocą głosów zdobytych od śmiesznej procentowo grupy ludzi. W takim układzie, szczęśliwie nam panujący nawet nie muszą się czuć odpowiedzialni (no bo przed kim), choć ciężar gatunkowy ich decyzji jest ogromny.
I na koniec dwie wiadomości. Dobra i zła. Zacznę od złej.
Coraz większa część z nas, skupia się na tym, co zrobić aby jednostce (mnie) było lepiej, niż społeczeństwu (nam) i tłumaczy to tym, że tak musi, bo wszyscy tak robią. Skoro wiemy, że wszyscy mają gdzieś przepisy, my też mamy je gdzieś. Skoro wszyscy oszukują skarbówkę - to my też ułatwimy sobie życie. Skoro inni robią co mogą, aby nie płacić podatków i załatwiać co tylko się da na gębę i bez papierów, to i my możemy. Skoro inni parkują gdzie im się żywnie podoba, to i my stajemy gdzie popadnie. Skoro inni mają w dupie czerwone światła, to i my zaczniemy traktować je z równym pobłażaniem. Co ciekawe, im więcej z Nas ma gdzieś jakiekolwiek regulacje i zasady, tym więcej zasad jest wprowadzanych, bo komuś się wydaje, że liczba przepisów wpływa na ich przestrzeganie. Tak czy owak, zmierzamy w kierunku prawa dżungli, gdzie wygrywa silniejszy, sprytniejszy i szybszy. Tylko skoro się na takie zasady zgadzamy, nie boczmy się na to, że inni są więksi, silniejsi i sprytniejsi. I lepiej od nas potrafią wykorzystywać nadarzające się okazje i łamać prawo skuteczniej od nas. Tak właśnie wygląda las tropikalny w klimacie umiarkowanym.
Gdzie więc ta dobra wiadomość? Jak tak dalej pójdzie, dojdziemy do ściany. Skumamy wreszcie, że tak się nie da. Ustalimy w końcu jakieś zasady, które będą nas obowiązywać i sami będziemy ich przestrzegać. Przestaniemy samodzielnie wybierać przepisy, które nam się podobają i te, które nam nie odpowiadają. Dojrzejemy do tego, że czasem grupa jest czymś więcej niż sumą tworzących ją jednostek i dojdziemy do tego, że warto respektować zasady taką grupę tworzącą. Zrozumiemy, że są pewne koszty, które trzeba ponieść, aby utrzymać grupę. Wcześniej czy później wśród tych zniechęconych pojawią się ludzie, którzy dostrzegą, że trzeba zmienić otaczającą rzeczywistość. Że zamiast narzekać, trzeba wykorzystać potencjał który w ludziach drzemie. Nie z pobudek idealistycznych, ale dlatego, że im silniejsze społeczeństwo, tym lepiej się żyje obywatelowi. Kiedyś do tego dojrzejemy. Nie prędko, może za jakieś sto lat...
I tylko szybkie wyjaśnienie. Grupa / społeczeństwo nie oznacza socjalizmu. Nie musimy żyć w komunie, aby żyć w społeczności. Nie musimy się wszystkim dzielić, żeby było nam dobrze. Wystarczy, że ustalimy pewne zasady i pewne wspólne koszty, które każdy z nas gotów będzie ponieść. Tylko tyle i aż tyle.
I tak zupełnie na koniec, polecam Wam obejrzenie serialu West Wing. Absolutnie genialne. Natomiast do tej notki pozwolę sobie przypomnieć wypowiedź Jeda Bartleta dotycząca tego właśnie tematu:
Here's an answer to your question that I don't think you're going to like. The current crop of 18-25 year olds is the most politically apathetic generation in American history. In 1972, half of that age group voted. In the last election, 32%. Your generation is considerably less likely than any previous one to write or call public officials, attend rallies, or work on political campaigns. A man once said this, "decisions are made by those who show up." So are we failing you, or are you failing us? It's a little of both.
Season 1, episode 22 - What kind of day has it been.
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.