Choć tak mogłoby się wydawać, to nie będzie wpis zasadniczo polityczny, choć kwestie polityczne będzie poruszać. I nie będzie to chyba wpis radosny ani zabawny. Nie jest też jego rolą straszyć, może jedynie spróbować podnieść jedną kwestię.
Należę (jeszcze) do pokolenia 30latków (i to jak na razie wczesnych 30 latków). Jestem z tych, którzy wychowali się na 5-10-15 i Teleranku, ale już o tym kiedy zamiast Teleranka w telewizji objawił się generał Jaruzelski tylko słyszałem. Spędzałem popołudnia na oglądaniu Kulfona i Moniki, weekend zaczynałem z bajkami Hanna Barbera a kończyłem dobranocką Disneya. Nie znam kolejek przy pustych sklepowych półkach, ale pamiętam zakupy w Pewexie (za dolary!) i mniej więcej świadomie przeżywałem wymianę złotówek starych na nowe. Nie wiem czemu Balcerowicz musiał odejść ani gdzie stało ZOMO. Wiem natomiast, że zawsze żyłem w wolnym kraju.
Kraju z własnym językiem, własną walutą, własną kulturą. Własnymi problemami, kłótniami i politykami. Własną historią, której można się uczyć - jeśli tylko kto zainteresowany. Doświadczam wolności, która nam przynależy. Nad którą nikt się nie zastanawia, bo ona jest. Tak jakby zawsze była. Tak jakby zawsze miała być. Bez wysiłku. Bez ceny. Aż korci żeby dopisać „bez wartości”?
Uczyłem się o zaborach, o powstaniach, o przegranych bitwach i wojnach. O szarpaniu się z wrogiem, o konspiracji i knuciu przeciwko ciemiężycielom. Niestety, więcej wiem o tym co działo się w Sparcie czy Atenach przed naszą erą, niż co działo się w Polsce po 45 roku. O Jałcie wiem tyle co wyśpiewał Kaczmarski, ale nawet gdybym wiedział więcej, znałbym tylko nasz, nieco ułomny | subiektywny punkt widzenia.
Zastanawia mnie, co dla mnie oznacza wolność. Nie ta w kontekście penitencjarnym, ale obywatelskim. Że mogę iść gdzie chcę? Wyjechać dokąd mi się żywnie podoba? Czytać co chcę? Myśleć i mówić co chcę? Co w XXI wieku oznacza wolność, a co zniewolenie? Może kiedyś było prościej… były wyraźne granice kto wróg, kto przyjaciel. Kto grabi, a kto pomaga. Dziś osłabiać naród można na dziesiątki sposobów - można ogłupiać latami odpowiednio wykorzystując media. Można podsycać skrajne emocje odpowiednio działając w Internecie, w szczególności w Social Mediach gdzie nie nauczyliśmy się jeszcze weryfikować tego ani kto, ani co, ani dlaczego mówi. Można wyprowadzać pieniądze rozmaitymi licencjami, opłatami… można od siebie uzależniać (np. tworząc centra outsourcingu) po to tylko aby w dogodnym momencie kurki pozakręcać, zostawiając po sobie mgliste wspomnienie raju utraconego, przeniesionego tam gdzie zatrudniać się bardziej opłaca (płacąc odpowiednio mniej). Można nas także uzależnić od swojej ropy i swojego gazu, bez którego ani nie ruszy gospodarka a i zimy zaczną odpowiednio mocno dawać w kość. Siedząc u kogoś w kieszeni wcale nie musimy być trzymani pod kluczem ani pod bronią. Tylko czy kiedykolwiek się zorientujemy, że oto nasza wolność jest jakby ciut ograniczona?
Z drugiej strony, co w XXI wieku oznacza rozbiór kraju? Czy można podzielić naród między inne i kazać ludziom myśleć w innym języku? Czy byłoby to ekonomicznie uzasadnione? A jeśli nie, to jaki jest sens odkrawania Ukrainy plasterek po plasterku przez Rosjan? O co toczyć się będą wojny? O surowce? Nie mamy ich. O ziemię? Ziemi ci w takiej Rosji pod dostatkiem. O wpływy? Do tego nie potrzebujesz wyprowadzać wojska. Choć z drugiej strony wydawać by się mogło, że gdy do działań rusza armia, to wszystko jest jakby jasne - kto agresor, kto w opresji.. Ale nie dla zachodniej Europy.
I przechodząc do kolejnych pytań. Czy gdyby doszło do ograniczenia naszej wolności, potrafilibyśmy o nią zawalczyć. Czy potrafilibyśmy ze sobą rozmawiać i wspólnymi działaniami przeciwstawić się zagrożeniu, czy jednak w każdej rozmowie musielibyśmy wysłuchiwać „ja wiedziałem, że tak będzie, tylko mnie nie słuchaliście”? Czy jeszcze potrafimy się dogadać, czy jednak podziały wynikające z tego jak obchodzimy się z naszą wolnością są już tak głębokie, że można nami umiejętnie grać i pogrywać?
I teraz będzie najsmutniejsze… To jak jest zależy od nas. Nie od naszych rodziców, nie od naszych dzieci. Nie jesteśmy już tak młodzi, by z rozmowy wykluczał nas wiek. Nie jesteśmy też starzy by oddawać pole młodym. Natomiast skupiliśmy się na tym, aby dobrze było jednostce (mi, mi, mi, mnie, mnie, mnie), troszkę chyba jednak zaniedbując obszar społeczny. Pozwalamy innym narzucać ton i jakość dyskusji, pozostając biernym, najczęściej decydując się na to, że nie bierzemy udziału w ich gierkach, ich wyborach, ich decyzjach. Bo przecież musimy ciężko pracować w tygodniu, aby udowodnić wszystkim że jesteśmy lepsi, ważniejsi, silniejsi, mądrzejsi niż inni. Udowodnić to wszędzie. W szkole, w pracy, na ulicy i w rozrywce. A ponieważ zwycięzców się nie sądzi, nie przebieramy w słowach ani metodach, byle wyszło na nasze. Wszak reguły i zasady są po to, by je łamać i by stanowić od nich wyjątki.
Tak rozumiemy naszą wolność, do tego potrzebujemy naszej niepodległości. Taki budujemy sobie świat.
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.