Pytanie zawarte w tytule napadło mnie, gdy na jednym z portali wpadł mi w oko artykuł o nowej polskiej produkcji ”bez wstydu", która już niedlługo zostanie pokazana na fetiwalu w Gdynii. Do artykułu był dołączońy zwiastun, który bez przekonania postanowiłem obejrzeć. Najpierw przestraszyłem się tematu i tego, że może być poteraktowany zbyt płytko, ale w miarę uchylaniakolejych fragmentów doszedłem do wniosku, że może jednak warto akurat temu filmowi dać szansę...
I tu właśnie pojawiła się wątpliwość, czy właśnie uznałem źe film może być dobry, bo obejrzałem trailer? Ńic nowego, przecież po to są zajawki filmowe. Tylko że oprócz zajawek, są także recenzje i opinie krytyków, albo "zwykłych" widzów, a ja mimo że doskonale wiem, że zwiastuny niejednokrotnie to ekstakt tego co w filmie najlepsze, to jeszcze niejednokrotnie zdarza się, że zapowiadają historię inną, niż tą którą opowiada sam film. Trailer więc to pole do popisu magików od reklamy oraz mistrzów montażu... Powiedzmy też sobie szczerze, łatwiej wybrać dobre ujęcia do materiału 90sekundowego, niż do pełnometrażowej produkcji... Ale też trudniej w półtorej minuty opowiedzieć całą historię...
Nie o technicznych aspektach zwiastunów chciałem pisać, ile o konieczności wyrabiania sobie zdania (chcę / nie chcę obejrzeć) w niespełna dwie minuty. Nie szukam opinii osób trzecich - zbyt wiele tam manipulacji i zbyt często są one tworzone na zlecenie producentów. Zbyt wiele jest plew głupoty do oddzielenia od ziaren rozsądnej krytyki, abym tracił na to czas. Za dużo bodźców do okoła, aby skupiać się na poszczególnych zbyt dokładnie.. To czy dany materiał mnie zainteresuje, czy go zapamiętam, czy "pocieknie mi filmowa ślinka" zależy od tego, jak sprawnie poradził sobie macher od zajawek... Przerażające... Choć tak zdaje się działa ewolucja - wyposaża nas w narzędzia i umiejętności do przeżycia w dżungli, choćby była to jedynie dżungla medialna...
Z drugiej strony, jak już jesteśmy przy ilości docierających do nas bodźców, jako że teraz każdy może być nadawcą sygnałów, które dotrzeć mogą do każdego zainteresowanego, brakuje nam wydawców, którzy potrafiliby ocenić, co warto czytać/oglądać/ poznawać, a co nie jest tego warte. Tym bardziej, że taki wydawca musiałby dopasować się do potrzeb każdego z nas indywidualnie, a to zdaje się być nader męczącym zajęciem. Co więcej, każdy "automatyczny" system dąży raczej do tego aby się nam przypodobać, trzymając się zasady, że lubimy te piosenki, które już słyszeliśmy - w efekcie zamiast czerpać garściami z informacji, jakimi może nas obdarowywać sieć, taplamy się w naszym malutkim, ale za to jakże wygodnym bagienku... Lepiej więc, abyśmy póki co, o poszerzanie swoich horyzontów wciąż dbali sami...
A skoro już jesteśmy przy poszerzaniu hotyzontów, obserwuję u siebie ciekawe zachowanie, a może nawet są to objawy nałogu. Po przeczytaniu ciekawej książki, ciekawego artykułu, usłyszeniu ciekawego wykładu, mam coraz częściej ochotę znaleźć autora na np. Twitterze i poobserwować, czy przypadkiem tam nie pisze rzeczy równie ciekawych... To nie jest zdrowe, ale... Jest to ostatnio pokusa, której nie umiem się oprzeć:-)
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.