Szykuje się mała powtórka z rozrywki. Dwa lata temu postanowiliśmy skorzystać z okazji i gdy w Krakowie szalały mrozy, śnieźyce i różne inne przypadłości zimy postanowiliśmy wybrać się do Hurghady. Tamtą podróż przeźyłem, swoje przecierpiałem i opisałem wszystk zaczęło się już w samolocie...
Aby tradycji stało się zadość, i tym razem kilka słów kreślę lecąc kilka tysięcy stóp nad ziemią, ale po kolei.
Po pierwsze, dlaczego Cypr? Gdyż... Nie jest Egiptem, a to już zasadnicza zaleta. Może się zatem okazać, że będzie mniej "przyjacielski", ale może za to nieco łatwiejszy w odpoczynku. Co więcej, był to wybór oparty rzecz jasna także o elementy ekonomiczne - jakość do ceny, ale w znacznej mierze logistyczne. Okazuje się bowiem, że z Krakowa w tym okresie latamy tylko do północnej Afryki. Więcej ciekawych połączeń jest rzecz jasna z Warszawy, ale... Z Warszawy bardzo chętnie latamy o 5/6 nad ranem. Pora dobra jak każda inna, ale nie dla takich zatwardziałych Krakusów jak ja:-).
Po drugie, choć piszę zasuwając w przestworzach z prędkością popnad 800km/h, dzisiejsza podróż zaczęła się od kolejowej przejażdżki liniami TLK. Dworzec główny w Krakowie przywitał nas dobrą nowiną, gdyż nader seksowny, choć ledwie słyszalny a przez to mało zrozumiały głos dworcowej informatorki poinformował nas, że pociąg z (bodaj) Wrocławia do (bodaj) Zamościa co tu miał być proszę Państwa już dobre kilkanaście minut temu przyjedzie i owszem, ale za około 60minut, przy czym opóźnienie może ulec zmianie w każdą ze stron. Nie ma to jak dobra nowina przy kilkunastostopniowym mrozie... Na nasze (moje i mojej lepszej połowy) szczęście skład do stolicy był o czasie, podobnie jak znaczna grupa zainteresowanych transportem podróżnych (poprzednie zdanie powinno być krótsze i brzmieć: zwaliła się kupa luda i każdy chce do Warszawy). Ponieważ wykazaliśmy się wrodzonym sprytem i inteligencją, dzięki zajęciu odpowiedniej pozycji startowej zdołaliśmy zapewnić sobie miejsce w przedziale (wrodzona inteligencja podpowiada nam, że z czasem trafią się sprytniejsi i warto zawczasu pomyśleć o miejscówkach). Trzy godziny później zameldowaliśmy się na Centralnym.
Korci mnie, żeby przejść do punktu trzeciego, ale.. W orzedziale trafiliśmy na ciekawego przedstawiciela młodzieży. Nie wiem czy robił to celowo, ale czarując rozmową swoją towarzyszkę podróży sprawiał, że wszyscy staliśmy się zakładnikami jego mądrości. Trzy godziny nic niewnoszącego bełkotu o piłce nożnej, o tym kto jest jakim super strzelcem i ile miljonów ojro ktoś gotów jest za niego zapłacić... Informacje transferowe przeplatane były spostrzeżeniami o współczesnej młodzieży i ich trudnym losie... Wszystko to poparte zmęczonym spojrzeniem... Tak bardzo zmęczonym, że trzeba się było wyłożyć na blacie raczej jak człowiek pozbawiony kindersztuby niż jak panisko. Współczułem sobie, współczułem współpasażerom ale także dziewczynie, która spijała ten jego słowotok...
Czas na "po trzecie". Zatem po trzecie, chyba dojrzewamy. Zapleczem, zachowaniem... Coraz więcej z nas podróżuje, coraz częściej latamy i samolot przestaje być dla nas powoli "wydarzeniem o którym opowiadać będą wnuki naszych wnuków" choć wciąż człowieka zaskakuje ludzka pomysłowość. Wzięlibyście pizzę na pokład? Ale taką w kartonie, dowiezioną chyba bezpośrednio na lotnisko... No wymyśliłibyście coś takiego? A nasi potrafią:-)
Po czwarte... Z jednej strony loty są chyba jednak moczopędne, bo toalety maja wzięcie ogromne. Zaczynam rozumieć koncept biznesowy Ryanair'a, który uznał, że warto zrobić w samolocie toalety płatne. Po czwarte prim, choć na wysokości kilkutysięcy metrów człowiek się robi niewątpliwie głodny jak wilk i spragniony jak kania dżdżu, to nie ma takiej gastrofazy, która by skłoniła mnie do zrobienia zakupów w podniebnym buffecie. Za to zawczasu trzeba przygotować sobie całe oprowiantowanie, a napoje (niekoniecznie wyskokowe) zakupić w bezcłówce. Ech, zachowuję się jak krakowski centuś... Znaczy nie daję umrzeć tradycji.
Po piąte, drobne rzeczy, które potrafią doprowadzić Cię do szału. Podróżujesz, w zasadzie nie ma znaczenia czy daleko czy blisko,male najczęściej nie podróżujesz w samotności, a jeśli to wyprawa zbiorowymi środkami transportu, to zwykle jest tak, że Ty siedzisz za kimś, a ktoś siedzi za
Tobą. Ty stajesz na uszach, żeby nie przeszkadzać tym osobom, a one robią to samo,mtylko dokładńie na odwrót. Typ przed Tobą nie widzi problemu żeby rozwalić się na fotelu i cofnąć oparcie tak, aby jego zagłówek znajdował się przy Twoim nosie - ba, on nawet nie widzi powodu aby łaskawie się odwrócić i spytać czy akurat Tobie, akurat w tym momencie to nie przeszkadza. Z kolei typ za Tobą z lubością wybija w Teoim oparciu kolanami jakieś południowo afrykańskie rytmy. Może to i przygotowanie do masażu, ale przepraszam najuprzejmiej jak mogę i na przyszłość proszę, błagam, uprzedzam... UPRASZA SIĘ O NIE NAPIER...LANIE W MÓJ FOTEL! Do you comprahend?
Podsumowując, podróż z Krakowa do Limassol zajmuje bagatelka 13 godzin, i składa się z transportu pieszego, tramwajowego, pociągowego, samolotowego, autobusowego i autokarowego (brakuje chyba tylko łódki i wrotek do kompletu). No ale kiedy umordowany docierasz do hotelu i widzisz morze, słyszysz morze, czujesz morze, wtedy wybaczasz wszystko...
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.