Przełom roku to zawsze pretekst i okazja do tego, aby popatrzeć na ostatnie miesiące z szerszej perspektywy. Pokusić się o swoistego rodzaju podsumowanie i, kto wie, być może także zmierzyć się z planami na przyszłość.
Nie mam w zwyczaju robić takich podsumowań, podobnie jak nie lubię tworzyć noworocznych postanowień. Niemniej jednak czuję zbawienną moc przełomu i przekraczania choćby i wirtualnej granicy. Lubimy mieć coś „za sobą” i lubimy zaczynać coś „z czystą kartą”, nawet jeśli czas między wczoraj i jutro to dokładnie takie samo dziś. Dlatego właśnie bezcenne dla naszej psychiki są spowiedź, koniec roku szkolnego, moment oddania projektu (kiedy wreszcie możemy o nim zapomnieć) i nowy rok, w który możemy wejść z nową energią:-)
Ostatnie 12 miesięcy nauczyło mnie dwóch rzeczy.
„Nigdy” jest fikcją, zupełnie niepotrzebną wymówką, kontekstem i okolicznością, której nie warto poświęcać wiele uwagi.
Tym, co potrafi sprawić, że „nigdy” znika, jest „chcę”. Wystarczy chcieć i... już. Dzieje się. Czasem samo, czasem wymaga to działania, choćby najmniejszego drgnięcia w kierunku, by zaczęło się dziać. Rok 2017 uświadomił mi potęgę chcę.
Tego wpisu możesz odsłuchać, bo autor lubi bawić się w radio
Krótki rzut oka na to, co się wydarzyło, nawet jeśli sądziłem, że nigdy się nie stanie.
1. Nie sądziłem, że będę (z własnej woli i dla własnego kaprysu) jadł same ziemniaki przez dwa tygodnie
Tak to jest, jak się czyta książki. Bo nawet ze złych książek można wyciągnąć coś, czego chce się spróbować. W tym roku sięgnąłem po Presto Penna Jillette, (a to wcale nie jest zła książką, choć dziełem bym jej nie nazwał). Penn Jillette to ten postawny, głośny iluzjonista z duetu Penn&Teller. Penn opisał w jaki sposób, z powodów zdrowotnych, musiał schudnąć. Opisał, że dużą rolę odegrały pierwsze dwa tygodnie, kiedy jadł tylko ziemniaki. Czemu ziemniaki? Bo... są śmieszne. Kto normalny je tylko ziemniaki przez 14 dni. Nikt normalny. Więc i ja spróbowałem.
Dowiedziałem się, że to nie boli. Że tym sposobem można zgubić kilogramy (ważę dziś mniej, niż ważyłem przez ostatnie 15 lat). Są też inne konsekwencje. Patrzę na to jak zmienia się moja waga i trochę uważniej zaczynam jeść. Te dwa tygodnie były potrzebne, żeby się trochę... zresetować. Dać sobie prawo, do zakwestionowania tego, jak dotychczas jadłem. Miały być same ziemniaki, czyli 14 dni bez soli, bez tłuszczu, bez cukru (przy czym ziemniaków nie słodzą ani normalni, ani nie normalni). Dopuszczalna była niesłodzone czarna kawa. Pierwsza absolutnie nie smakowała, ale druga i trzecia już była pitna..
Jedząc same ziemniaki zacząłem też podczytywać i podglądać informacje o jedzeniu. Tym sposobem znalazłem się pod wpływem koncepcji, wg. której zdrowiej jest jeść bez soli, tłuszczu i cukru. Do tego, dobrze by było wyeliminować produkty pochodzenia zwierzęcego (mięsko, ale też nabiał...). Na ich wyeliminowanie nie jestem jeszcze gotów, ale sprawdzam czy i co mogę ograniczyć. Nagle weganizm nie brzmi tak abstrakcyjnie...
Muszę dodać, że kiedy czasem rozmawiam z mądrzejszymi ode mnie, każdy z nich mówi, że jedzenie samych ziemniaków jest głupie... i... trochę zaczynam przyznawać im rację... na swoje usprawiedliwienie mam - Ej, ja tylko sprawdzałem, ej, to były tylko dwa tygodnie.
Zmieniłem to co jem, ale na tym nie koniec. Wszystko dlatego, że przeczytałem też o tym, co jeszcze robi człowiekowi dobrze. Tylko że ja...
2. Nigdy nie sądziłem, że będę brał zimne prysznice.
Tym bardziej, że nie przepadam za sytuacjami, kiedy mi zimno. Zimny prysznic... tak, słyszałem, podobno zdrowe, ale to przecież nie dla mnie. No ale znowu, ktoś do tego po raz kolejny zachęcił, ja podumałem, minęło kilka dni i teraz, stoję sobie codziennie pod zimną wodą i... to nie boli. Daleko mi do morsowania, lecz jak na mnie, to i tak zupełnie niespodziewane rozwiązanie.
Ponieważ nie mam w łazience zegarka, pod prysznic nie biorę telefonu (nawet jeśli jest wodoszczelny czy wodoodporny), więc ciężko mi było określić, ile pod zimnym prysznicem stoję. Przecież to nie może trwać specjalnie długo. To ile prysznica zażywałem, mierzyłem w oddechach: 10 oddechów pod zimną wodą, krótka zmiana na ciepłą, 10 oddechów pod zimną, potem druga ciepła przerwa i wreszcie 20 oddechów pod zimną. Ile może trwać 40 oddechów?
Kiedy zaczynałem poranne wstawanie (o czym jeszcze będę za chwilę pisał) ustawiałem minutnik na 10 minut, zamykałem oczy i starałem się skupić na oddechu. Aby to sobie ułatwić, w pewnym momencie zacząłem liczyć oddechy. I wyszło mi, że 10 minut spokojnego oddychania, to mniej więcej 40 oddechów. Tylko, że przecież niemożliwym jest, abym tyle czasu stał pod zimną wodą.
Nie wiedziałem, więc sprawdziłem i... możliwe. 40 oddechów = 10 minut. I pod zimną wodą i na sucho. Przy czym mówimy o oddechu, w którym można wyłapać każdą jego fazę. Spokojny wdech, wstrzymanie powietrza, spokojny wydech, wstrzymanie się przed kolejnym oddechem.
3. Nigdy nie sądziłem, że będę wstawać przed 6 rano.
Z własnej woli. Bez budzika. Z uśmiechem. Że to się zdarzy więcej niż raz. Że to się przyczyni, do radykalnej zmiany mojej rzeczywistości. A jeśli nie bezpośrednio zmiany wprowadzi, to sprawi, że ja dojrzeję do poważniejszych zmian.
Nadal zaskakuje mnie, jakie to jest łatwe. Tak jak zimnymi prysznicami, czy jedzeniem samych ziemniaków, to nie wymaga wysiłku. Zaczyna się od postanowienia - próbuję. A potem już z górki. Efekty nie są radykalnie, nie ma "odlotu", ale nagle dzień zaczyna się zupełnie inaczej niż dotychczas. Zaczyna się od tego, co zrobić chcesz, a nie od tego co musisz. Nagle mam czas dla siebie. Tu ciekawa rzecz, ilość czasu dla siebie, w kolejnych dniach niebezpiecznie się skraca, bo z jakiegoś powodu, kiedy ja wstaję wcześniej, cały dom zaczyna wstawać wcześniej. Z tego się robi prawdziwy wyścig zbrojeń. Wstaję wcześniej, więc oni wstają wcześniej, więc ja wstaję jeszcze wcześniej, więc oni też wstają wcześniej. Istne szaleństwo.
To z czym muszę w przypadku porannego wstawania powalczyć, to pewnego rodzaju konsekwencja. Cały czas to są zrywy - kilku dniowe, kilkutygodniowe, ale jednak zrywy. Wynika to pewnie z tego, że wciąż jestem przyzwyczajony żeby posiądzieć sobie wieczorem do późna, przez co poranne wstawanie trochę dostaje po łbie i ma pod górkę... Ale po dłuższej przerwie zaczyna się tęsknota, żeby znowu wstawać wcześniej. Chciałbym to sobie wyregulować;)
Mało tego, poranne wstawanie zaowocowało też flirtem z medytacją.
4. Nie sądziłem, że napiszę ponad 50 notek na bloga
Rok 2017 upłynął mi pod znakiem „spróbuj, no co Ci szkodzi? Co tracisz?”. Także w związku z moim pisaniem. To nie jest mała zmiana. Na początku roku 2016, na fali noworocznych postanowień, a raczej na przekór tej fali, deklarowałem, że nie napiszę 52 wpisów na blogu, bo... nie. Bo dobry rok dla niecodziennego, to był rok w którym pojawiało się 20 tekstów. 52 było wartością absolutnie abstrakcyjnie absurdalną.
W tym roku, szukając tego co może mi sprawiać frajdę, co będzie odskocznią od pracy, która już jakiś czas temu przestała dawać satysfakcję, pomyślałem - skoro Misiu potrafisz wstawać wcześniej, skoro zależy Ci na tym, żeby robić to, co chcesz, dlaczego miałbyś nie spróbować pisać codziennie. Nie przez cały rok, ale przez najbliższy tydzień. A potem kolejny. A potem jeszcze kolejny. Z tego wyszło ponad 7 tygodni niemal codziennego pisania. W efekcie, dzisiejszy wpis jest 74 wpisem w tym roku. łooooot? Tylko że nadal nie umiem w krótką formę (czego niezmiennie czytelniku doświadczasz).
Znalazłem na to czas, znalazłem na to treść, znalazłem na to determinację (choć nadal jestem gościem, który wszystko, co tylko się da, odkłada na wieczne nigdy). I zrobiłem to bez robienia sobie krzywdy... tylko dlatego, że.... chciałem.
I jeszcze jedna mało istotna statystyka - na niecodziennym od początku istnienia bloga znalazło się 430 wpisów. Niewyobrażalne.
5. Nigdy nie sądziłem, że będę nagrywać i publikować to, co nagrałem
To jest jeszcze wyższa szkoła abstrakcji. Chyba każdy z nas czuje się dziwnie, kiedy słyszy swój głos lub widzi się na jakimś wideo nagraniu. Co mnie więc podkusiło, żeby z własnej woli nagrywać się i potem to jeszcze publikować? Tym bardziej, że każdy nagrany odcinek muszę odsłuchać, aby przeedytować, aby wyciąć wszystkie yyyeeee, aby wszystkie potknięcia i powtórzenia aby poszły w niebyt.
Chyba wspominałem, że chodziło o to, aby wyjść na przeciw ludziom, którzy nie mają czasu, głowy, ochoty czytać niecodziennego, ale gdyby mieli możliwość posłuchać mojego gadania w drodze do pracy, albo w drodze dokądkolwiek się udają, to by z niej skorzystali. Właśnie dla nich jest Niecodzienny na głos. Przy okazji dla mnie jest to zabawa z głosem, zabawa z edycją nagrania i... nagrodą dla mnie jest to, że można mnie znaleźć na iTunes. Dla mnie - małe wielkie wow (dla tych z Auchan - łaaaaaał).
Podcast brzmi dumnie i na wyrost, przecież to jedynie moje gadanie, ale podobno - informacja zasłyszana, nie mam żadnych badań na poparcie tej tezy - ludzie często wykruszają się z nagrywania w drodze do 10 odcinku. Jeśli słuchasz tego wpisu, to jest to moje 44 nagranie. Nie dałem rady nagrać tego wpisu w starym roku. Uzupełnię na początku nowego;) Zamiast być 44 nagraniem 2017, będzie pierwszym 2018. Ostatni będą pierwszymi;)
Wszystkie nagrania zrealizowane z pomocą jednego telefonu (lub iPada), jednych słuchawek (lub drugich), jednego programu do edycji. Tylko dlatego, że pomyślałem sobie „dlaczego nie?”. W tym roku kilka razy zacząłem się bać swoich pomysłów.
Złośliwiec by powiedział, że wreszcie zacząłem czytać to, co napisałem:P
Ponieważ podcast to za mało, zacząłem też nagrywać bajki. Trochę dla Jaśka, trochę dla własnej (rodzinnej wygody) - żeby móc puścić nagranie, a samemu oddać się jakiejś innej czynności (np. pisać coś na bloga :D). W ten sposób nagrane zostały prawie całe cztery książki - do posłuchania na kanale Bajki na głos; I ma 21 subskrybentów. Mała wielka duma;P
6. Nie bardzo wierzyłem w to, że mogę odejść z pracy
Bo wiecie, myśleć o tym, fantazjować o tym, analizować to, to jedno. Zrobić to, jednak drugie. Doskonale pamiętam kiedy pojawiła się pierwsza konkretna myśl o tym, żeby to zrobić. Konkretna, tzn. skupiona bardziej na tym jak i kiedy to zrobić, niż bawiąca się samą koncepcją. Początek stycznia, powrót z Wrocławia i myśl - a gdyby tak zwolnić się w 6. rocznicę zatrudnienia? Napisać wypowiedzenie i trzymać je w biureczku... Doskonale pamiętam jak zacząłem się uśmiechać i wewnętrznie grzać do tej myśli 😉
No cóż, nie wyszło tak jak sobie to wtedy wymyśliłem. Co w moim przypadku mało zaskakujące - spóźniłem się. Ale tylko o miesiąc. Więcej o tym pisałem w notce o skakaniu bez spadochronu.
Z perspektywy kilku miesięcy, mogę powiedzieć - ani przez chwilę podjętej decyzji nie żałowałem. Prawie niczego nie straciłem (do tej myśli jeszcze wrócę). Muszę też się przyznać do tego, że na takie kroki trzeba się dobrze przygotować. Zwłaszcza budżetowo. Bo nie ma odpowiednio dużej poduszki, która by się z czasem nie kończyła i lepiej być przygotowanym na trochę dłużej niż na trochę krócej. Dlatego warto oszczędzać 😉
7. No i właśnie.. nie bardzo sądziłem, że finanse osobiste będą tak ważne i tak proste
Kiedyś myślałem o sobie, że mam w sobie coś z piewcy wordpressa. Kiedy ktoś pytał o wygodny sposób zarządzania dowolną treścią w Internecie odpowiadałem - WordPress. Blog - WordPress. Strona - WordPress, wizytówka - WordPress. Typer? WordPress. Przy okazji - tak na 2018 rok (podobniej jak w 2016 i 2014), na Mistrzostwa planuję typera. Chętnych do zabawy zapraszam do kontaktu;)
Teraz chodzę po ludziach i mówię im - myśl o pieniądzach. Nie obsesyjnie, ale miej ich świadomość. Zobacz jak łatwo jest oszczędzać, zobacz jak ważne jest mieć odłożone zaskórniaki, zobacz, ile daje spisywanie wydatków. Idąc na zakupy, zastanów się, czy na pewno chcesz "to coś" kupować, czyli wydać swoje ciężko (nie swoje - lekko) zarobione pieniądze. Polecam czytanie Szafrańskiego i Samcika. Podpowiadam jak pomyśleć o swoim budżecie, piszę o tym, że musimy się nauczyć żyć w dobie pieniądza wirtualnego... No pokręciło mnie;)
Równocześnie, mam wielki żal do szkoły / edukacji, że uczą nas i nasze dzieci wszystkiego, ale tak mało przygotowują do życia. Nie uczą finansów osobistych właśnie, nie uczą świadomości jedzenia, nawet nie bardzo wiem, czy uczą uczyć...
8. Nigdy nie sądziłem, że zacznę dozować sobie Youtube
Zacząłem dużo myśleć o czasie. O tym, na co go poświęcam. O tym, kto mi go kradnie. O tym, jak ciężko mi się skupić na jednym zadaniu, bo wciąż kuszą dziesiątki innych rzeczy. Można powiedzieć, że zdiagnozowałem u siebie późne ADHD.
Staram się ograniczać te mentalne puste kalorie. Wciąż jeszcze mi do tego daleko, ale zamiast Facebooka staram się korzystać z Messengera (czyli zachować kontakt, bez śledzenia mało ważnych newsów). Na telefonie nie mam appki do FB, ani TT. nie ma mnie na insta. Korzystam z tych serwisów wersji Web / mobile i... to niezmiennie są bardziej zabijacze czasu niż cokolwiek innego. W zamian za spędzany z nimi czas, dają niezwykle mało. Ewentualnie trochę frustracji;) Choć może to ja nie umiem z nich korzystać.
A Youtube... jest najgorszy z nich wszystkich;) Ma tyle dobrego w sobie... tyle się można nauczyć (a dziwnym zbiegiem okoliczności większość moich wędrówek kończy się na treściach rozrywkowych). Tam się nie wskakuje na chwile. Tam się swoją obecność mierzy w godzinach. Warto to robić z głową.
Nawet na seriale nie mam czasu...
9. Nie sądziłem, że kiedykolwiek narysuję portret (ani że będzie podobny)
Tu też wszystko zaczęło się od przypadku. Będąc w Tesco znalazłem książkę, która zachęciła mnie do zmierzenia się z rysowaniem i tak zacząłem się bawić. A ponieważ było mi mało, kupiłem jeszcze jedną i drugą książkę o rysunku traktującą nieco poważniej i...
W kilka miesięcy zdołałem nauczyć się dość, żeby móc pokazać rysunek i powiedzieć bez wstydu - to moje. I choć nie spędzam ze szkicowaniem kilku godzin dziennie, lubię od czasu do czasu pomęczyć się z ołówkiem;) Długa droga przede mną, ale ile frajdy mi to sprawia, to moje. Polecam każdemu, bo jak widać na załączonych obrazkach każdy może rysować.
10. Nigdy nie sądziłem, że kupię kolejnego iPada
Tak jak na początku tej dekady byłem przekonany, że iPad to coś, co będzie zyskiwało na znaczeniu w naszej codzienności, tak z czasem okazywało się, że taki przerośnięty telefon niekoniecznie jest nam potrzebny. Nie nadaje się za bardzo do czytania (po wielokroć lepszy jest kindle lub inny czytnik), nie nadaje się też do pracy do jakiej przyzwyczaiły nas komputery. Wiec kiedy oddałem firmowy sprzęt nie spodziewałem się, że za iPadem zatęsknię.
A jednak. Ponieważ nadal nie istnieje sensowny kindle dla piszących (tzn coś tam niby jest, ale wiecie... daleko mu do sensownego rozwiązania - tak pod kątem ceny jak i wygody użycia), ponieważ pisanie na komputerze obarczone jest dostępnością do tysięcy powiadomień, rozpraszaczy uwagi, rzeczy które mogę zrobić, zamiast pisania (wszystko wymówka), to okazało się, że pewnego rodzaju wygodą jest jednak iPad uzupełniony o klawiaturę bezprzewodową. Dzięki temu, pisze się wygodnie, tekst mogę łatwo współdzielić między urządzeniami, a powiadomienia... no cóż, stosując pewne sztuczki, można bardzo radykalnie ograniczyć. Tak więc... IPad trochę wrócił do łask;)
Dobra, dochodzimy do wagi ciężkiej.
11. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał demonstrować swoje poglądy polityczne na ulicy.
Różne rzeczy potrafiłem sobie wyobrazić, ale to, że ktoś zacznie podważać podstawy obowiązującego systemu politycznego bez jakiegokolwiek do tego mandatu, że zacznie wymontowywać wszystkie bezpieczniki naszego ustroju to się jednak nie spodziewałem. Oczywiście, mogę nic nie rozumieć. Oczywiście, wszystko o czym piszę to kwik świń odciąganych od koryta. Oczywiście, rządzą nami ludzie światli i to oni patrzą na świat z lepszej perspektywy. Oczywiście, poprzednicy byli beznadziejni, tylko że..
Na mojej rozeznanie, (nie)miłościwie nami rządzący są na dobrej drodze (żeby nie powiedzieć na kursie, na ścieżce) aby odizolować nas od świata. Prowadzą działania, które upodabniają nas do Turcji, Węgier, Rosji... Krajów, gdzie nie ma bata na władzę. Bat na władzę jest potrzebny. Dobra wiadomość jest taka, że żadna władza nie trwa wiecznie. Ta też przeminie. Oby szybciej niż wolniej.
Żyjemy w coraz trudniejszych (ekonomicznie, kulturowo) czasach. I kiedy przyjdzie chwila próby, zostaniemy sami. 27:1 to nie był „prztyczek” wobec polityków. To był sygnał - jesteście sami. Nie macie przyjaciół, nie macie sojuszników. Nikt się z wami nie iiczy, nikt się was nie boi.
Politycy bawią się w najlepsze. Kłamią w żywe oczy, kradną w żywe oczy, niszczą to co zbudowane i obrażają na wszystkich. Do tego wszystkiego udają, że jest super. Hmm.. oni nie wiedzą gdzie to prowadzi. Ja myślę, że to prowadzi do totalnej ignorancji. Skoro oni nie liczą się ze słowami, z czasem i my przestaniemy się liczyć z nimi. Zostaną zapomnieni. Największa dla nich kara. Staną się ponownie nikim.
Żadnym pocieszeniem jest to, że to problemy ogólnoświatowe... Tym którzy się jeszcze łudzą, polecam (nie po raz pierwszy z resztą) O tyranii. 20 lekcji z XX wieku.
Nie sądziłem, że doprowadzą do tego, że będę czuł się w obowiązku wyjść na ulicę. Nie sądziłem, że wkurzą mnie bardziej, niż robili to w latach 2005 - 2007. Dają radę.
12. Nigdy nie sądziłem, że komukolwiek pokażę ścieżkę, do... zupełnie innych moich tekstów;)
Niecodzienny nie jest moim jedynym miejscem w sieci. Ani nie jest najnowszym, ani najstarszym. Są takie przestrzenie, których dotychczas nie podpisywałem imieniem. Przestrzenie dość wyraźnie odseparowane od tego, jakim można mnie znać i czego się można po mnie spodziewać. W tym roku kilka osób zostało zaproszonych w to „inne” miejsce, jedna z nich nazwała ją nawet „swoistego rodzaju terapią”. Może coś w tym jest.
Wnioski z tego „pokazania”? Czuję się z tym dobrze. Dobrze, że to zrobiłem, że zaprosiłem niektórych bliżej siebie, nawet jeśli czasem ich reakcja dawała mi bardzo dużo do myślenia. Po raz kolejny okazało się, że od „nigdy tego nie zrobię” przez „a może jednak” do „proszę, zapraszam” jest bardzo, bardzo blisko. Wystarczy posłuchać intuicji. Wystarczy posłuchać „chcę”.
13. Najtrudniejsze nigdy - nie sądziłem, że stracę kontakt do ludzi, na kontakcie z którymi bardzo mi zależy
Jednym z powodów rezygnacji z pracy było to, że straciłem możliwość pracy z ludźmi, z którymi chciałem i lubiłem pracować. Niestety, nie tyle nie miałem na to wpływu, co wręcz moje obiekcje zostały totalnie zignorowane. Dopiero wtedy, po raz kolejny przekonałem się, że codzienna praca jest niezwykle silnym spoiwem relacji. Dzięki takiemu codziennemu kontaktowi, dzięki naturalnemu pretekstowi do kontaktu, można budować więź. To jak mocną więź udało się stworzyć, sprawdza się dopiero, gdy płaszczyzny wspólnej pracy zabraknie. Wówczas następuje swoista próba siły tego wiązania. Nie sposób przewidzieć, kto z tej próby wyjdzie obronną ręką, a które nitki się bezpowrotnie zerwą.
Rozluźniły mi się relacje także poza zawodowe, ale zawodowe najlepiej tę sytuację obrazują. Wniosek? Nigdy nie należy rezygnować ze sposobności do kontaktu z ludźmi, z którymi chce się rozmawiać i spędzać czas. Łapać każdą okazję do spotkania. Nie odkładać na później. Nie zakładać, że coś może trwać wiecznie. Czerpać, brać garściami z tego co jest tu i teraz. Czas ma swój sposób na sposób na zweryfikowanie deklaracji czy obietnic.
Nie doszukuję się tu czyjejś winy, to raczej jedynie smutna obserwacja. Kiedy brakuje niezależnych od nas okoliczności, utrzymanie relacji wymaga wysiłku, starań, chęci, potrzeby. Tego czy widzimy sens odzywania się, czy szukamy powodu żeby się odezwać, zaczepić. Gdy nie znajdujemy tego powodu czy chęci, nasze dotychczas bliskie światy, zaczną się od siebie oddalać i w końcu mogą stać się tylko wspomnieniem, w niektórych przypadkach tęsknotą. Tęsknotą wypełnioną nadzieją, że świat mały i może gdzieś kiedyś uda się jeszcze zetknąć, ale też z pokorą, że nie wszystko uda się utrzymać, uratować. Tego jednego wolałbym aby rok 2017 mi oszczędził.
I co teraz?
Gdybym miał wskazać jedną rzecz spajającą to wszystko, co wymieniłem, to będzie absolutny zachwyt wobec "Chcę". To czy coś się wydarzy, czy nie, zależy niemal wyłącznie od chęci. Nie od okoliczności, czy sprzyjającego układów gwiazd.
Powtórzę, „Nigdy” nie istnieje. Jest jedynie doskonałą, łatwą i wygodną wymówką. Wszystko zależy od tego, czy znajdzie się i posłucha swojego chcę. Czy chcę będzie wystarczająco silne i wystarczająco kuszące i wystarczająco ważne, aby po nie sięgnąć. Jeśli chcę, znajdę sposób. To może potrwać, ale kiedy ma się cel, pomysł, sens, znacznie łatwiej ku niemu wędrować, miast stać lub dreptać w miejscu 😉
Nigdy nie sądziłem, że popełnię takie podsumowanie. Jakie „nigdy” Ty rozbroiłeś / rozbroiłaś w tym roku?
Z zupełnie innej beczki
Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany tematem subskrypcji. Tego, jak wiele ich jest w naszej rzeczywistości i że możemy się na nie natknąć w absolutnie każdym aspekcie naszego codziennego i niecodziennego (sic!) życia. Dlatego rozwijam serwis Subskrypcje.pl, a na nich staram się, między innymi, zaprezentować rozmaite usługi subskrypcyjne, ale też podpowiedzieć, jakie stosować zasady, aby mądrzej zarządzać swoimi subskrypcjami, aby nas nie zjadły, a kiedy już spróbują, to podpowiadam gdzie można wytropić swoje subskrypcje.
Bardzo inspirujący tekst! Lubie czytać o zmianach u innych, bo zwykle prowadzi mnie to zastanowienia się nad tym, czy u mnie też warto byłoby czegoś nowego spróbować, coś przewartościować, powywracać trochę te nawyki, które nie zawsze są sensowne a jednak z czasem się zadomowiły. Życzę Ci następnego roku równie bogatego w nowe doznania!
Ziemniaki? Serio? 😉
Następnego roku to ja się trochę boję:D
Ziemniaki… no cóż, tak wyszło;-) I co ciekawe po tamtych dwóch tygodniach wciąż jeszcze patrzę na nie z sympatią:-)
Zostawiam uściska! Za wszystko co zrobiłeś dla siebie w tym roku i za godziny naszych wirtualnych rozmów o wszystkim!
Hmmm. Najbardziej daje do myślenia punkt 13. Czy to powód świata, biegu i pogoni czy jednak ludzi. Chce wierzyć że to jednak to pierwsze. Ale prawda z każdej okazji spotkania trzeba korzystać. Więcej takich spotkań życzę wszystkim 🙂